Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/219

Ta strona została skorygowana.
—   189   —

Hassan Ardżir Mirza — a może była to jego piękna siostra? — był na tyle uważającym, gdyż obok żywności znalazł się także mały zapas perskiego tytoniu.
— Pięknie! Dobrze! Zapalić! Dzielny chłop, ten mirza! — rzekł Master Lindsay.
— Patrzcie tam, już podnoszą się mgły i za pięć minut będziemy mogli wzrokiem sięgnąć aż do ihlatów. Musimy się cofnąć poza zakręt, bo dostrzegą nas i wówczas zdradziłaby się gra nasza.
Schowaliśmy się poza ostry załom i czekaliśmy. W końcu dostrzegłem przez lunetę, że wszystkich trzydziestu ihlatów ruszyło stępo na dół. Dosiedliśmy koni, pomknęliśmy z szybkością wiatru. Zatrzymaliśmy się dopiero o milę angielską dalej i tam wyciąłem kawałek kory na wierzbie.
— Hm! Muszą być bardzo głupi ci ludzie — mruczał Lindsay — skoro nie zobaczą, że znak ten zrobiony dopiero teraz.
— Tak. Ten susbaszi, to nie sir Dawid Lindsay! Patrzcie, stąd zatacza rzeka, jak się zdaje, wielki krąg i wychodzi zapewne tam znowu na południu pod tymi górami. To jest łuk o cięciwie przynajmniej ośmiu angielskich mil. Wprowadźmy tych Persów trochę do wody.
— Jestem za tem, master. Czy pójdą za nami?
— Z pewnością, weźcie w górę torby z zapasami.
— Ależ tu taj głęboko!
— Tem lepiej. Boicie się utopić?
— Pshaw, przecież mnie znacie! Czyż jednak ci ludzie uwierzą, że mirza poszedł z wielbłądami przez rzekę?
— To będzie właśnie próbą. Jeżeli w to uwierzą, to pójdą na lep wszystkich naszych forteli.
Związałem latorośle krzaku w dość widoczny łuk bramy, podpędziłem karego do kilku lansad, aby na ziemi porobić ślady i wparłem go potem w wodę, a Anglik za mną. Ponieważ jechaliśmy przeciw prądowi, do-