Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/224

Ta strona została skorygowana.
—   194   —

wić. Tylko otwarte przyznanie się do winy może go ocalić.
Mirza spojrzał na mnie zdumiony, a trzy głowy kobiece, które pojawiły się z poza ściany, szeptały do siebie poprzez welony słowa podziwu.
Skończyłem badanie; uzyskawszy już pewność, wskazałem palcem dotyczącego i rzekłem:
— Oto ten, zwiążcie go i przytrzymajcie!
Zaledwie wymówiłem te słowa, zerwał on się i ogromnymi skokami pomknął ku zaroślom. Drudzy chcieli go ścigać.
— Czekać! — rozkazałem.
— Emirze, on ucieknie! — zawołał mirza.
— Nie ucieknie — odrzekłem. — Czyż nie widzisz mego psa?... Dojan, tut onu — chwytaj go!
Pies popędził w zarośla; zabrzmiał donośny krzyk, a równocześnie oznajmiający głos psa.
— Halefie, sprowadź tego draba!
Mały hadżi usłuchał z miną, pełną zadowolenia.
— Ależ, emirze — pytał Hassan — jakże możesz poznać po nożach, kto był sprawcą?
— Bardzo łatwo! Płaska klinga zrobi cięcie całkiem inne, niż trójgraniasta, nadająca się do pchnięcia. Płaszczyzny cięcia są rozepchane, nie wykonano go więc cienkiem narzędziem; oprócz tego nie są one gładkie, lecz poszarpane i poskręcane, klinga zatem, którą tego dokonano, musiała mieć bardzo widoczną szczerbę. Przypatrz się temu sztyletowi, to jedyny ze wszystkich, który ma taką szczerbę.
— O panie, mądrość twoja jest godna podziwu!
— Nie zasługuję na tę pochwałę. Nauczyło mię doświadczenie, żeby w każdem położeniu zwracać uwagę na wszelkie drobnostki; nie jest to zatem mądrość, ale przyzwyczajenie.
— Skąd jednak wiedziałeś, że ucieknie?
— Bo zauważyłem, że najpierw pobladł, a następnie podniósł nogę do skoku.... Kto ma go przesłuchać, ty, czy ja?