Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/226

Ta strona została skorygowana.
—   196   —

— Mogę ci tego dowieść, emirze, gdyż mam jeszcze pergamin, na którym to napisane.
— Gdzie?
— Tutaj za pasem.
— Pokaż! Podał mi kartkę do ręki; była bardzo zbrukana, lecz pismo mogłem jeszcze dobrze rozpoznać. Wręczyłem pergamin mirzy, a on przeczytał i skinął głową potakująco.
— Byłeś bardzo nieostrożny — rzekłem do Persa. — Związałeś się przysięgą wobec tego człowieka, nie dbając o to, że może ci to wyjść na złe.
— Emirze, każdy miał go za rzetelnego człowieka!
— Opowiadaj dalej!
— Nie przypuszczałem nigdy, żeby mógł być złoczyńcą i dlatego miałem dlań litość, widząc go w więzach. Przypomniałem sobie przysięgę i pomyślałem, że Allah ukarałby mnie, gdybym jej nie dotrzymał. Dlatego czekałem, dopóki wszyscy nie odeszli i uwolniłem Saduka.
— Czy mówił z tobą?
— Przecież nie może mówić.
— Mam na myśli znaki i ruchy.
— Nie. Powstał, wyprostował się, podał mi rękę i skoczył w zarośla.
— W którym kierunku?
— Tutaj.
Wskazał kierunek idący od rzeki.
— Złamałeś wierność względem swego pana i stałeś się naszym zdrajcą, aby dotrzymać złożonej lekkomyślnie przysięgi. Zgadnij, jaka kara na cię spadnie!
— Emirze, każesz mnie zabić.
— Tak, zasłużyłeś na śmierć, gdyż uwolniłeś mordercę i wystawiłeś nas wszystkich na niebezpieczeństwo śmierci. Ponieważ jednak przyznałeś się do winy, pozwalam ci prosić swego pana o łagodniejszą karę. Sądzę, że nie należysz do ludzi, czyniących źle dlatego, że nienawidzą dobrego.