Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/228

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAł IV.
W Bagdadzie.

Przy opuszczaniu tego miejsca najwięcej dały nam do czynienia wielbłądy. Te głupie zwierzęta, przywykłe do dalekiej, bezdrzewnej równiny, nie umiały się znaleźć tutaj pośród skał, drzew i zarośli. Musieliśmy ich ciężary przenieść w rękach do rzeki, a potem ciągnąć je poprostu po wzgórzach. Tak samo z trudem tylko wprowadziliśmy je do rzeki.
Trzymałem się z Halefem ciągle poza innymi, aby jak najstaranniej pozacierać wszelkie ślady.
Nie zamierzaliśmy odrazu ruszyć do Bagdadu; chcieliśmy na razie tylko opuścić miejsce, na którem nie czuliśmy się już bezpiecznie, i aby wyszukać inne, na któremby zbyteczna była obawa, że nas Saduk i ihlaci odkryją. Wkońcu znaleźliśmy już pod wieczór opuszczoną chatę, która służyła prawdopodobnie jako miejsce pobytu jakiemuś samotnemu Kurdowi. Opierała się tyłem o skalną ścianę, a z trzech stron okalał ją wieniec krzów i zarośli. Z poza tego wieńca widać było daleko.