Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/229

Ta strona została skorygowana.
—   199   —

Wewnątrz znalazły pomieszczenie zwierzęta i my rozożyliśmy się tam na spoczynek, co nie zabrało zbyt wiele czasu i trudu, ponieważ szło tylko o porozkładanie derek na ziemi.
Byliśmy już właśnie gotowi, gdy zapadł wieczór. W tej chwili kobiety, które zajęły chatę na wyłączne posiadanie, rozpoczęły swe kulinarne czynności. Mieliśmy dobrą wieczerzę. Zmęczony trzydniowymi niemal trudami ułożyłem się wnet do spoczynku. Spałem może już kilka godzin, kiedy poczułem dotknięcie i otworzyłem oczy. Przedemną stała Halwa i dawała mi znaki ręką. Wszyscy inni spali, z wyjątkiem Persa, stojącego na czatach zewnątrz pod zaroślami tak, że nikt dostrzec nas nie mógł. Stara poprowadziła mnie ku tej stronie domku, gdzie gęsty bez roztaczał szerokie kiście. Tu zastałem Ardżir Mirzę.
— Czy masz co ważnego do omówienia? — zapytałem go.
— Dla nas to ważne, ponieważ odnosi się do naszej podróży. Rozważyłem, co mam czynić i byłoby mi przyjemnie, gdyby myśli moje znalazły potwierdzenie u ciebie. Przebacz, że ci we śnie przeszkodziłem.
— Powiedz, co postanowiłeś!
— Ty już byłeś w Bagdadzie. Czy masz tam przyjaciół i znajomych?
— Zawarłem kilka przelotnych znajomości, nie wątpię jednak, że ci ludzie są dla mnie usposobieni przyjaźnie.
— Możesz więc tam mieszkać bezpiecznie?
— Nie wiem, czego miałbym się obawiać. Jestem pod osłoną wielkorządcy, a mogę także udać się pod opiekę któregoś z mocarstw europejskich.
— Więc przedłożę ci moją prośbę. Słyszałeś już, że moi ludzie oczekują mnie w Ghadhim. Przeczuwam, że nie byłbym tam bezpieczny i dlatego idź ty tam i załatw moją sprawę.
— Chętnie. Jakie mi polecenia powierzysz?
— Zastaniesz tam moje wielbłądy; uniosły one moje