Nie przeszło mi oczywiście nawet przez myśl umacniać go w pysze; co więcej, dałem Lindsayowi znak, poczem wzięliśmy go w środek.
— Psie — zagroził — ustąp, bo cię każę obić rózgami!
— Milcz, biwakufie[1] — odparłem spokojnie — bo ci jeszcze raz pięść pod nos podsunę. Kto przejeżdża się w rzędzie swojego pana, temu łatwo grać pana. Musisz mi pozwolić, żebym cię nauczył uprzejmości.
Nie odpowiedział, lecz wciągnął znów na twarz zasłonę, która się obsunęła podczas upadku. Z powodu tej zasłony nie poznał go właśnie służący.
Droga wiodła przez wązkie ulice; Selim zatrzymał się przed nizkim murem, w którym znajdował się otwór bramy, zamknięty tylko kilkoma deskami. Otworzył nam jakiś człowiek, a gdy znaleźliśmy się na dziedzińcu, ujrzałem kilka wielbłądów, leżących na ziemi i żujących wielkie jak strusie jaja knedle z jęczmienia i bawełnianego nasienia, któremi karmią w Bagdadzie te zwierzęta. Obok leżały lub włóczyły się leniwie postacie ludzkie, które jednak wyprostowały się na widok agi. Ten mały dowódca umiał widocznie wpoić w nich respekt dla siebie.
Oddał konia jednemu z tych ludzi, my zaś powierzyliśmy nasze służącemu, który przybył tu z nami; potem wszedł aga do domu, którego front tworzył tylną część dziedzińca. Schody prowadziły do jednego z owych sardaub[2], niezbędnych wobec panującej tu spiekoty. Ta czworokątna komnata wyłożona była pod ścianą miękkiemi, grubemi poduszkami, a wspaniały dywan pokrywał całą podłogę. Na jednej z poduszek spoczywało ciężkie, srebrne naczynie do kawy, a obok wysoce kosztowna hukah[3]. Na ścianach wisiał obok cennej broni szereg cybuchów dla gości. W starożytnem naczyniu z chińskiej porcelany, wyobrażającem smoka,