Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/246

Ta strona została skorygowana.
—   210   —

— Pojedziesz natychmiast znowu do mirzy i zawieziesz mu moją odpowiedź.
— Tego się odemnie nie spodziewaj!
— Czemu?
— Bo i ty nie masz prawa mnie rozkazywać; ja mogę także postępować, jak mi się podoba.
— Dobrze! Wyślę więc do niego posłańca, ale nie opuszczę tego domu, dopóki nie otrzymam odpowiedzi.
— Twój posłaniec nie znajdzie mirzy.
— Arab, przybyły z wami, musi znać miejsce, w którem się znajduje pan!
— Oczywiście.
— Wyślę więc jego.
— On nie pójdzie.
— Dlaczego?
— Dlatego, że mnie się tak podoba. Hassan Ardżir Mirza prosił, żebym odebrał z rąk twoich jego własność, ciebie zaś wysłał z Arabem do niego. To zrobię, a nic innego. Arab wróci do swego pana tylko u twego boku.
— Ośmielasz się mnie zmuszać?
— Ośmielać się! Na co nie możnaby się odważyć wobec ciebie! Gdybyś mi był równym, rozmawiałbym z tobą całkiem inaczej, lecz ja jestem emirem z Czermanistanu, a ty tylko małym agą z Farsu. Nie nauczyłeś się zresztą nawet obcować z mężami. Na ulicy domagałeś się miejsca, jak dla jakiego deftertara, tu w mieszkaniu zapomniałeś odpowiedzieć nam na powitanie, nie prosiłeś nas siadać, nie kazałeś nam podać ani fajek, ani tytoniu i nazwałeś nas kaffirami, świniami i psami. A jednak jakże nędznym robakiem jesteś wobec nas i swego pana, mirzy! Ja walczę z lwem, ale robakowi nie przeszkadzam, skoro mu się podoba nurzać w błocie. Hassan Ardżir Mirza oddał mi swoją własność, więc zostaję tutaj, a ty czyń teraz, co ci czynić wypada!
— Ja cię oskarżę — rzekł złośliwie.
— Nic nie mam przeciwko temu.