Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/255

Ta strona została skorygowana.
—   219   —

— Piękne rzeczy, he?
— To się rozumie! Patrzcie: są na przykład trzy saraceńskie łańcuszkowe pancerze, rzadkość dla każdego zbioru. Potem miecze ze stali lahorskiej, kosztowniejsze od damasceńskich. Sporo flaszek prawdziwego różanego olejku, złote i srebrne brokaty, prawdziwe perskie dywany i szale z wełny kermańskiej; całe toboły najrzadszych jedwabnych materyi i tym podobne rzeczy. Są tam starożytności nieocenione. Ktoby te rzeczy kupił, a sprzedał pojedyńczo na jakimś rynku zachodnim, zrobiłby wielki interes.
— Interes! Oh! Ah! Ani myślę, kupuję wszystko dla siebie!
— Wszystko, sir? I przedmioty tu wymienione?
— Yes!
— Ależ, sir, weźcie na uwagę olbrzymią sumę!
— Olbrzymia? Dla was, ale nie dla Dawida Lindsaya. Czy wiecie, ile posiadam?
— Nie. Nie pytałem was nigdy o stosunki majątkowe.
— To bądźcie cicho! Moje stosunki są dobre! Yes!
— Przypuszczam oczywiście, że jesteście milionerem, ale i milioner musi się namyśleć przed wydaniem takiej kwoty, tak z amatorstwa.
— Nie szkodzi! Wartość jest! Nie mam wprawdzie tylu pieniędzy przy sobie, żeby wszystko zapłacić, lecz znam tu ludzi. Napiszę papiery, pod tem Dawid Lindsay i dostanę dużo pieniędzy. Well! Jutro oglądniemy te rzeczy.
— Dobrze. Postąpię bezstronnie, ponieważ jesteście moim przyjacielem tak samo, jak mirza. Zawołam rzeczoznawców i każę im rzeczy ocenić; potem dobijemy targu.
— Well! Ale teraz do miasta, żebyśmy zostali nowymi ludźmi!
— Weźcie cybuch ze sobą, sir. Pójdziemy na targ całkiem à la muzułmanie.
Powiedziawszy Halefowi, że wrócimy jeszcze przed