i uliczki, dopóki ich nie zabrakło, a domy nie stały się rzadszymi. Wreszcie zatrzymał się Beduin przed wysokim murem, a my zsiedliśmy z osłów. Staliśmy przed wązką furtką, w którą nasz przewodnik walił z całych sił kamieniem. Minęła długa chwila, zanim ją otworzono, poczem ujrzeliśmy najpierw długi śpiczasty nos, a następnie twarz długą, pożółkłą.
— Czego chcecie? — zapytał nieznajomy.
— Effendi, ten cudzoziemiec chce z tobą pomówić — objaśnił przewodnik.
Utkwiła we mnie para szarych małych oczu, potem rozwarły się bezzębne usta i zabrzmiał głos, mocno drżący:
— Wejdź, ale tylko ty!
— Wejdzie ze mną także ten emir — odpowiedziałem, wskazując na Anglika.
— Dobrze, ale tylko dlatego, że to emir.
Weszliśmy, a furtka zamknęła się za nami. Chude nogi starca tkwiły w olbrzymich pantoflach; poszłapał przed nami przez wspaniały ogród, nad którym chwiały się palmowe wachlarze, a wreszcie stanął przed ładnym domkiem.
— Czego chcecie? — zapytał.
— Czy jesteś właścicielem tego wspaniałego ogrodu i masz mieszkanie do wynajęcia?
— Tak. Czy chcecie nająć?
— Może. Musimy je wpierw oglądnąć!
— To chodźcie!... A do kroćset piorunów, gdzie mój klucz! — zawołał po polsku.
Gdy on szukał klucza po wszystkich kieszeniach swego kaftana, ja miałem czas ochłonąć ze zdumienia, jakie mię opanowało, gdy usłyszałem Turka, mówiącego po polsku. Wreszcie znalazł to, czego szukał, zatknięte na splocie kraty okiennej i otworzył drzwi.
— Wejdźcie!
— Weszliśmy do ładnej sieni, na której końcu były schody, prowadzące na górę. Po prawej i lewej stronie znajdowały się drzwi. Stary otworzył na prawo i wpro-
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/260
Ta strona została skorygowana.
— 224 —