— To będzie cmentarz Anglików. Znam go z pierwszego mego pobytu w Bagdadzie. Leży niedaleko ślepej bramy i nie trudno będzie dostać się doń niepostrzeżenie.
Poszliśmy tam pocichu i ostrożnie i dotarliśmy wnet do szczerby, wygryzionej w murze zębem czasu. Tu zostawiłem Halefa, żeby mi na wszelki wypadek mógł zakryć odwrót i ruszyłem ostrożnie do celu. Cmentarz angielski leżał już całkiem blizko; ani tchnienie wiatru, an i głos żaden nie przerywał nocnej ciszy. Dostałem się aż do zwróconego na północ wejścia; było otwarte. Wszedłem po cichu i w tej chwili usłyszałem parskanie konia. Koń należał widocznie do Beduina, gdyż tylko te, na wolnem powietrzu żyjące, zwierzęta wydają nozdrzami ów osobliwy, drżący szmer, który służy zwykle jako ostrzeżenie. Parsknięcie to mogło zdradzić moją obecność i stać się dla mnie niebezpiecznem. Zwróciłem się przeto w drugą stronę i poczołgałem się napowrót po ziemi.
Po krótkiej chwili dostrzegłem coś jasnego poprzez