zarośla. Znałem tę biel; to była barwa burnusów. Przysunąłem się bliżej i naliczyłem sześć postaci, śpiących na ziemi. Byli to Arabowie; Persa między nimi nie widziałem. Halef nie mógł się omylić. Chcąc nabrać pewności, popełznąłem dalej i dostałem się znowu w pobliże koni, nie dostrzegłszy żadnego więcej człowieka. Chociaż zbliżyłem się teraz z drugiej strony, konie zaniepokoiły się ponownie, nie dałem się tem jednak zbić z tropu; musiałem popatrzeć, ile było koni. Naliczyłem ich siedm. Tam leżało sześciu Arabów, gdzież był siódmy? Właśnie myślałem nad tem pytaniem, kiedy nagle, gdy leżałem na kolanach i rękach, przygnieciony zostałem do ziemi przez człowieka, który się na mnie rzucił. To był ten siódmy; stał na straży przy koniach. A nie był to niedołęga; ciężył na mnie, jak młyński kamień, a ryczał, jak lew, na drugich.
Czy miałem dopuścić do walki, czy też poddać się spokojnie, żeby się dowiedzieć, co tu sprowadziło tych ludzi? Nie, żadne z dwojga! Podrzuciłem się w górę, a potem znowu wstecz na ziemię tak, że napastnik znalazł się pod mojemi plecyma. Ruch ten był dlań widocznie niespodzianką, a może uderzył za mocno głową o ziemię, dość, że poczułem, iż mię z rąk puszcza; zerwałem się więc i uciekłem do wejścia. Tuż za sobą posłyszałem kroki ścigających. Szczęściem miałem ze sobą lekką broń i niezbyt ciężką odzież na sobie, tak, że nie zdołali mnie dopędzić. Dobiegłszy do szczerby w murze, dobyłem rewolweru i dałem dwa strzały — oczywiście w powietrze — a gdy i Halef wystrzelił z pistoletu, zniknęły białe postacie poza mną. W kilka chwil usłyszeliśmy, jak odjeżdżali; cmentarz stał się dla nich widocznie choćby bez względu na spoczywających tam zmarłych za mało bezpiecznym.
— Pozwoliłeś się schwytać, zihdi? — spytał Halef.
— Niestety. Byłem zbyt nieostrożny. Arabowie mieli większy rozum, niż ja myślałem; postawili straż, która mię pochwyciła.
— Allah kerim! Mogło być z tobą źle, bo ci lu-
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/275
Ta strona została skorygowana.
— 239 —