Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/283

Ta strona została skorygowana.
—   247   —

Hossein! — skrzeczał głosem ohydnym i wyciągał do nas, żebrząc, obie ręce.
Widziałem w Indyach pokutników, zadających sobie bajeczne cierpienia i współczułem z nimi, natomiast temu fanatycznemu głupcowi, doprawdy, chętniej byłbym dał w twarz, niż jałmużnę. Obok wstrętu, jakim napawał mnie jego widok, nie mogłem też znieść głupoty, powodującej takie straszne męczarnie dla uczczenia rocznicy śmierci grzesznego przecież tylko człowieka. Nadto uważa się jeszcze taki głupiec za świętego, który ma po śmierci w raju zapewnioną najwyższą rangę, a tu na ziemi prawo nietylko do obfitej jałmużny, lecz także do czci najpokorniejszej.

Hassan Ardżir Mirza rzucił mu złotego tomana.
— Hasgadag Allah — Niech ci Bóg błogosławi! — zawołał żebrak, wznosząc ręce, jak kapłan.
Lindsay sięgnął do kieszeni i dał mu gersza, czyli dziesięciopiastrówkę.
— Subhalan Allah! — Bóg łaskaw! — rzekł teraz potwór nie tak uprzejmie, wymieniając już Allaha, nie Lindsaya, jako ofiarodawcę.
Ja wydobyłem piastra i rzuciłem mu pod nogi. Szyicki święty przybrał wyraz zdumienia, potem zaś wielkiego gniewu.
— Azdar — skąpiec! — zawołał, a potem dodał z giestem wstrętu i z nadzwyczajnym pośpiechem: — Azdari, pendż azdarani, deh azdarani, hezar azdarani, lek azdarani — jesteś skąpiec, jesteś tak, jak pięciu skąpców, dziesięciu skąpców, stu skąpców, tysiąc skąpców, dziesięć tysięcy skąpców!
Podeptał mego piastra nogami, plunął nań i wogóle