ale jeść nic nie mogłem. Znajdowałem się w stanie, podobnym do tego, jaki następuje po przepiciu się. Znałem go bardzo dobrze, gdyż jako student podlegałem niejednego dnia rano niestety temu wysoce elegijnemu nastrojowi, który opisuje twórca pieśni „Gaudeamus“.
Wytężyłem wszystkie siły, aby ten stan opanować, co na razie przynajmniej udało mi się jako tako. Mogłem więc rozmówić się z Hassanem Ardżir Mirzą, który chciał puścić się w dalszą podróż, skoro tylko minie nas większa część opóźnionych pielgrzymów. Prosiłem go usilnie, by się miał na baczności i broń trzymał wciąż w pogotowiu. Zgodził się na to z lekkim uśmiechem i przyrzekł 15. lub 16. moharremu być znowu na tem miejscu z powrotem. Wyruszył koło południa. Przed rozstaniem się skinęła na mnie Benda, gdy siedziała już na wielbłądzie.
— Emirze, wiem, że się jeszcze zobaczymy — rzekła — mimo, że masz wielkie obawy. Pragnę cię jednakże uspokoić, dlatego spełnij mi jedną prośbę: pożycz mi swego sztyletu aż do mojego powrotu.
— Oto go masz!
Był to szambijah, darowany mi przez Eslaha el Mahem w zamian za mój sztylet i nosił na klindze napis: „Tylko po zwycięstwie do pochwy“. Wiedziałem, że ta dzielna dziewczyna nie zawaha się użyć go na wypadek koniecznej obrony.
Wreszcie także Selim aga rzucił mi kilka wrogo niemal brzmiących słów pożegnania, i mała kawalkada odjechała.
Patrzyliśmy za nią, dopóki nie zniknęła nam z oczu. Na tem wyczerpały się moje siły, co Halef prędzej widocznie zauważył odemnie.
— Zihdi, wszak ty się chwiejesz! — zawołał. — Twarz twoja jest szkarłatna. Pokaż język!
Uczyniłem to.
— Całkiem siny, zihdi; masz złą izitmę[1]. Zażyj lekarstwo i połóż się.
- ↑ Febra.