Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/304

Ta strona została skorygowana.
—   262   —

i napisałem kilka wierszy, aby zawiadomić Anglika o tem, co zaszło i o moim zamiarze. Kadziłem mu opuścić Birs Nimrud i oczekiwać naszego powrotu nad kanałem Anana, ponieważ tutaj byliby go napadli rozbójnicy, gdyby mi się było nie udało nie dopuścić do tego. Wetknąłem tę kartkę w ten sposób w ceglany gruz, że ją Lindsay dostrzec musiał zaraz po powrocie. Potem dosiedliśmy koni i popędziliśmy z tego miejsca.
To prawie nie do uwierzenia, jaką władzę duch posiada nad ciałem. Nudności ustąpiły mi całkiem, głowę miałem zimną i wzrok niezamącony. Dostaliśmy się na drogę pielgrzymów, mijaliśmy zostających w tyle, którzy łając ustępowali nam z drogi, i przelatywaliśmy obok żebraków, nie zważając na ich błagalne ruchy. Wtem okropna scena przedstawiła się naszym oczom. Nadjechaliśmy na miejsce, gdzie leżał muł, który padł ze zmęczenia; obok niego męczyło się dwu ludzi, owijając na pół zgniłe zwłoki w koc pilśniowy, z którego były wypadły. Fetor był straszny; porwała mnie nieopisana odraza, schwyciła wnętrze moje, jak w śruby! zgoła nie mogłem jej przezwyciężyć.
— Zihdi, jak ty wyglądasz! — krzyknął Halef i pochwycił konia mego za cugle. — Wstrzymaj się, bo spadniesz na ziemię!
— Naprzód!
— Nie! Stój! Oczy masz w słup, jak obłąkany; chwiejesz się!
— Naprzód, naprzód... — Chciałem wyrzec głośniej te dwu wyrazy, ale sam ich nie usłyszałem, nie wydobyłem ich, bąkając tylko coś niezrozumiałego. Mimo to popędzałem konia. Ale nie trwało to długo, gdyż naraz porwało mię, jak gdybym zażył najsilniejszy środek wymiotny; musiałem poddać się nieodpartemu podrażnieniu wewnętrznemu i zatrzymać się. Ujrzawszy śliniasto-żółciowy skład wydzieliny i uwzględniwszy przytem okoliczność, że nie doznałem żadnego bolu w brzuchu, przeraziłem się śmiertelnie.
— Halefie, odjeżdżaj! Porzuć mnie!