spocząć, gdyż należy się spodziewać, że droga na wschód będzie wolna.
To wyjaśnienie jakoś nie całkiem mnie przekonało, ale nie mogłem odeprzeć jego racyi, więc milczałem.
Po dwugodzinnym wypoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Jazda była szybka, przyczem zauważyłem, że jechaliśmy często w zygzak; po drodze było widocznie wiele punktów, od których wywiadowcy nasi starali się trzymać nas z dala.
Pod wieczór musieliśmy przejść przez wgłębienie, podobne do przekopu. Jechałem u boku chana w pierwszym oddziale i już byliśmy prawie po drugiej stronie, kiedy spotkaliśmy jeźdźca, którego strapiona mina wskazywała, że nie spodziewał się spotkać obcych w tem miejscu. Przysunął konia swego do zbocza, pochylił włócznię i pozdrowił:
— Sallam!
— Sallam! — odpowiedział chan. — Dokąd cię droga prowadzi?
— Do lasu. Chcę upolować sobie owcę górską[1].
— Do jakiego szczepu należysz?
— Jestem Bebbeh.
— Mieszkasz stale, czy wędrujesz?
— Mieszkamy zimą, a w lecie wypędzamy nasze trzody na pastwiska.
— Gdzie mieszkasz w zimie?
— W Nwajcgieh, stąd na południowy wschód. Za godzinę możesz się tam dostać. Moi towarzysze chętnie was powitają.
— Ilu was jest?
— Czterdziestu, a przy innych trzodach jeszcze więcej.
— Daj mi twą włócznię!
— Na co? — spytał jeździec zdumiony.
— I twoją flintę!
- ↑ Sarna.