Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/317

Ta strona została skorygowana.
—   275   —

wienia, lecz przeraziłem się po południu niemało, kiedy wierny służący zaczął się skarżyć na ból i zawrót głowy, oraz na dreszcze. Już w nocy nabrałem pewności, że i on się zaraził. Widziałem, jak zataczał się, gdy chodził po wodę dla mnie.
— Halefie, ty padasz! — zawołałem przestraszony.
— O zihdi, wszystko się ze mną obraca!
— Jesteś chory! To dżuma!
— Ja wiem.
— Ach, zaraziłeś się odemnie!
— Allah tak chciał; to było w księdze zapisane. Ja umrę, ale ty pójdziesz do Hanneh i pocieszysz ją.
— Nie, ty nie umrzesz, ja będę cię pielęgnował.
— Ty? — zapytał, potrząsając głową. — Ty sam walczysz ze śmiercią, która nie chce cię puścić!
— Jestem już na drodze do polepszenia; będę się starał uczynić dla ciebie przynajmniej tyle, co ty dla mnie zrobiłeś.
— O, zihdi, czemże ja jestem wobec ciebie! Zostaw mię, niechaj tu zamrę!
Tak daleko postąpił już u niego charakterystyczny przy dżumie upadek na duchu! Bronił się przed tem z pewnością dość wytrwale, aby mnie jak najdłużej utrzymać w nieświadomości o swoim stanie, ale teraz już się poddał chorobie, a w kilka godzin potem zaczął majaczyć. Być może, że wchłonął w siebie zarazki choroby już wówczas, kiedy razem ze mną przypatrywał się karawanie umarłych, a teraz rozwijała się w nim, najcięższa, następcza forma choroby, w której wszystkie znamiona występują ze wzmożoną siłą.
Ja sam mogłem się tylko na krótki czas i to z największym trudem podnosić, aby go pielęgnować, ja, który jeszcze sam potrzebowałem opieki. Były to chwile okropne. Myślę o nich ze zgrozą i tutaj najchętniej pomijam ich opis.
Halef także wyzdrowiał; ale jeszcze dziesiątego dnia od wybuchu choroby był tak słaby, że musiałem go z miejsca na miejsce przenosić, chociaż sam jeszcze