Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/321

Ta strona została skorygowana.
—   279   —

— Dur kawi, Rih — stój, Rih! — zawołałem tak głośno, jak tylko mogłem.
Rozumny koń zawrócił natychmiast.
— Ręka z uszu, Halefie!
Uczynił to, a koń stanął koło mnie. Halef upadł na ziemię. Zdołał się podnieść zaledwie na tyle, żeby usiąść, ale mimo to w wielkim gniewie zapytał:
— Słyszałem wystrzały, zihdi. Kogo mam zabić? Widok tego chorego musiał drabów natychmiast przekonać, że powiedziałem im prawdę poprzednio.
— To dżuma! Niechaj nas Allah uchroni! — zawołali.
— Tak, to jest dżuma! — zawołał także dowódca, odrzuciwszy sztuciec i nóż i wskakując na konia. — Umykajcie! Ale wy, psy, którzyście nas zarazili, ruszajcie teraz do dżehenny!
Wymierzył do mnie, a drugi z nich do Halefa, ale rękę pierwszego ubezwładniło ukąszenie Dojana, a ręka drugiego drżała ze strachu przed zarazą. Kule nas nie trafiły. Halef także wystrzelił z pistoletu, lecz ręka jego chwiała się jak gałązka na wietrze. Chybił także, a kiedy chciał podnieść strzelbę, okazało się, że był do tego za słaby. Arabowie zaś odjeżdżali już w bezpiecznem oddaleniu.
— O, tam umykają! Niech ich szejtan dogoni! — zawołał, ale to, co z siebie wydobył, było nie tyle okrzykiem, ile jakimś przyśpieszonym pomrukiem. — Co ci zrobili, zihdi?
Opowiedziałem mu wszystko i poprosiłem, żeby rozciął powrozy. Miał zaledwie tyle tylko siły, że to uczynił.
— Ależ, Halefie, jak się wydostałeś na konia? — zapytałem.
— Bardzo łatwo, zihdi — odrzekł. — Leżał właśnie na ziemi, więc odwiązawszy tylko rzemień, położyłem mu się na grzbiecie. Wiedziałem, gdzie byłeś, więc na odgłos wystrzału, musiałem ci pośpieszyć z pomocą. Huk twego sztućca dochodzi bardzo daleko. Odsłoniłeś mi tajemnice twego konia, dlatego przyniósł mię szybko do ciebie.