mierzałem. Mijał tydzień za tygodniem, a tymczasem nadeszła krótka pora zimowa i miała się już ku końcowi, kiedy zerwałem się, nie chcąc dłużej zwlekać z podróżą.
Wielka część członków plemienia odprowadziła nas aż do Eufratu i tu pożegnaliśmy się na jego lewym brzegu: Halef tylko na krótko, ja natomiast na zawsze. Zaopatrzeni we wszystko, co było konieczne, przeprawiliśmy się przez rzekę i straciliśmy ją wnet z oczu. W tydzień później ujrzeliśmy przed sobą wzgórza Hauranu, na dwa dni jednak przed tem mieliśmy spotkanie, które wpłynęło na wydarzenia późniejsze.
Oto zdala przed nami zdążało czterech jeźdźców na wielbłądach, widocznie w tym samym, co my, kierunku. Ponieważ Beduinom z Hauranu nie można dowierzać, przeto spokojni towarzysze podróży byli dla nas bardzo pożądani. Pojechaliśmy więc prędzej, by ich doścignąć. Ujrzawszy nas, podpędzili wielbłądy do szybszego biegu, ale mimo to zbliżyliśmy się do nich zupełnie. Wobec tego zatrzymali się oni i ustąpili na bok, by nas obok siebie przepuścić. Był tam jakiś człowiek starszy z trzema młodymi, rzeźkimi towarzyszami. Nie wyglądali zbyt wojowniczo, trzymali jednak ręce na broni, aby wzbudzić w nas dla siebie respekt.
— Sallam! — pozdrowiłem, wstrzymując konia. — Zostawcie broń w spokoju, myśmy nie rozbójnicy.
— Kto jesteście? — zapytał starszy.
— My trzej Frankowie z Zachodu, a to mój służący, spokojny Arab.
Na to rozjaśniło się jego oblicze; ale zapytał mnie łamaną francuzczyzną, oczywiście, aby się przekonać o prawdzie mego twierdzenia:
— Skąd pan?
— Z Niemiec.
— Ach! — zauważył naiwnie — to kraj bardzo spokojny, którego mieszkańcy nic nie robią, tylko czytają książki i piją dużo kawy. Skąd pan przybywa? Czy pan może kupiec tak samo, jak ja?
— Nie. Podróżuję i piszę potem o krajach zwiedza-
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/330
Ta strona została skorygowana.
— 288 —