nych książki, które czyta się przy kawie. Jadę z Bagdadu do Damaszku.
— Ale pan, zamiast przyborów do pisania nosi przy sobie mnóstwo broni.
— Ponieważ przyborami do pisania trudno byłoby mi się obronić przed Beduinami, którzy niepokoją przechodniów na obranej przezemnie drodze.
— To prawda — skinął mój interlokutor, niezdolny widocznie przedstawić sobie literata inaczej, jak z olbrzymiem piórem za uchem, pultem przytwierdzonym do siodła i ogromnymi kałamarzami po obu stronach! — Teraz sprowadziło się do Hauranu plemię Anaceh, z którem trzeba być bardzo ostrożnym. Czy będziemy się trzymać razem?
— Chętnie. Czy pan także do Damaszku?
— Tak. Ja tam mieszkam i odbywam rokrocznie z małą karawaną podróże handlowe do południowych Arabów. Teraz właśnie z takiej podróży wracam.
— Czy pojedziemy przez wschodni Hauran, czy też na lewo ku drodze mekkańskiej?
— A jak będzie najlepiej?
— W każdym razie w tym drugim kierunku.
— Zgadzam się. Czy pan był tu już kiedy?
— Nie.
— W takim razie pana poprowadzę. Naprzód!
Początkowa nieufność kupca zniknęła zupełnie. Okazał się charakterem otwartym, skłonnym do udzielania się, a niebawem dowiedziałem się nawet, że ma z sobą wcale znaczną sumę, uzyskaną ze sprzedanych towarów. Arabowie płacili mu wprawdzie przeważnie w naturaliach, ale te umiał on sam dobrze spieniężyć.
— Pozostaję także w ożywionych stosunkach ze Stambułem — rzekł. — Czy i tam pan zamierza się udać?
— Tak.
— O, w takim razie będzie mi pan mógł zawieźć list do mego brata, który tam mieszka. Byłbym panu za to bardzo wdzięczny!
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/331
Ta strona została skorygowana.
— 289 —