Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/341

Ta strona została skorygowana.
—   297   —

nie nowi ludzie. Uważający gospodarz kazał widocznie pilnować naszego powrotu, gdyż zaledwieśmy weszli, pojawił się on także.
— Panie, sprawiłeś moim wielką radość — rzekł, nazywając mnie znowu ty, gdyż mówił po arabsku. — Skoro im powiedziałem, kto jesteś, zapragnęły zjawić się dziś przed tobą. Czy pozwolisz?
— Chętnie, albowiem rozmowa z niemi będzie dla mnie szczęściem.
— Przyjdą dopiero po południu, gdyż teraz zajęte są przyrządzeniem obiadu, którego nie chcą dzisiaj zdać na żadną służącą. Czy widziałeś już kiedy takie obrazy? — zapytał, widząc, że przypadkiem spojrzałem na Herkulesa.
— Są bardzo rzadkie — odpowiedziałem dwuznacznie.
— Tak. Kupiłem je w Stambule i zapłaciłem wysoką cenę. Nikt nie ma w Damaszku tak drogocennych obrazów. A czy wiesz, co przedstawiają?
— Zdaje mi się, że nie wiele z tego wiem!
— Kazałem to sobie objaśnić. Pierwszy, to Sultan el Kebir[1], a ten drugi, to mądry emir Nemzów; dalej jest królowa Anglii[2] z amerykańskim szachem; obok kwiatów jest bohater z Diarbekir[3], zabijający psa morskiego, a obok bitwa pod Czesme i oblężenie Jerozolimy[4] przez chrześcijan. Czy to nie piękne?
— Nadzwyczajnie! Ale co to stoi na środku pokoju?
— To najcenniejsze ze wszystkiego, co posiadam. To jest czalgy[5], kupione od pewnego Anglika, który tu mieszkał i ruszył dalej. Czy ci to pokazać?

— Proszę!

Przystąpiliśmy i otworzyli. Nad klawiszami przeczytałem napis: „Edward Southey, Leadenhallstreet, London“,

  1. Napoleon.
  2. Lady Stanhope.
  3. Herkules.
  4. Oblężenie Saguntu.
  5. Dosłownie: muzyka.