Po krótkiem preludyum zagrałem im dziarskiego walca. Publiczność moja, zrazu sztywna, jęła wnet okazywać nieodparte skutki rytmu. Ręce poczęły drgać, nogi buntować się przeciwko swej, na sposób oryentalny pozałamywanej, pozycyi, a korpusy chwiać się do taktu w jedną i drugą stronę. Gospodarz wstał i stanął za mną, aby przypatrzyć się ruchowi moich palców.
Kiedy skończyłem, ujął mnie za ręce i przypatrywał się im dokładnie.
— O, panie, jakie ty masz palce! Szło, jak w karingdżalyku[1]. Odkąd żyję, nie widziałem czegoś podobnego!
— Zihdi — rzekł Halef — taka muzyka istnieje jeszcze tylko w el Dżennet, gdzie mieszkają duchy szczęśliwych. Allah il Allah!
Kobiety nie śmiały w słowach dać wyrazu swoim uczuciom, ale ożywione ich ruchy i pełen uznania ton ich szeptu, dowodziły, że się nie nudzą.
Grałem dalej, cały, godzinę trwający program, a publiczność moja przysłuchiwała się wytrwale niesłyszanym dźwiękom.
— Panie, nie wiedziałem, że w tem czalgy tkwią takie rzeczy — rzekł gospodarz, kiedy odpoczywałem.
— O, tam tkwią jeszcze o wiele wspanialsze — odrzekłem.— U nas, na Zachodzie, są tysiące mężczyzn i kobiet, umiejących to dzięsięć razy lepiej odemnie.
— Kobiety także? — spytał zdziwiony.
— Tak.
— Więc niech się nauczy moja żona grać na czalgy, a potem musi to córkom pokazać.
Poczciwiec nie wiedział, jakie trudności stają tu, w Damaszku, na drodze do wykonania tego postanowienia. Nie uważałem za stosowne objaśniać mu tego i zapytałem:
— Przy tej muzyce można tańczyć; czy widziałeś kiedy taniec zachodni?
- ↑ Mrowisko.