Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/347

Ta strona została skorygowana.
—   303   —

wyjdę z Halefem na miasto, aby je oglądnąć; on zaś kazał natychmiast osiodłać dla nas dwa osły i dodać nam służącego za przewodnika. Zarazem prosił, żebyśmy nie wrócili zbyt późno, gdyż oczekiwać nas będzie kilku jego przyjaciół.
Na dziedzińcu zastaliśmy już dwa siwe bagdadzkie osły i jednego szarego dla służącego, który się zaopatrzył obficie w tytoń i fajki. Zapaliwszy fajki, wsiedliśmy na osły, wyjechaliśmy z domu i skręciliśmy boczną uliczką na „ulicę prostą“. W pantoflach na bosych nogach, ze zwisającemi chustami turbanu i z dymiącymi cybuchami, jechaliśmy poważnie, jak dwaj baszowie tureccy, wzdłuż ożywionej ulicy. Jadąc, zauważyliśmy, że większość przechodniów zdąża do bramy św. Tomasza.
— Tam zapewne jest coś godnego widzenia — zwróciłem się do naszego towarzysza.
— Tak, effendi, bardzo wiele — odrzekł. — Dziś jest święto Er Rimal[1], w czasie którego strzela się z łuków. Kto się chce zabawić, idzie za miasto do namiotów i ogrodów, aby zobaczyć, jaką mu Allah zgotował uciechę.
— I my to możemy uczynić, bo jeszcze nie późno.
— Tak, effendi.
— Więc prowadź nas!
Puściliśmy zwierzęta szybszym kłusem i dostaliśmy się wkrótce przez bramę na Ghutę, gdzie panowało wszędzie ogromnie ruchliwe życie. Zauważyłem niebawem, że Er Rimal jest świętem, w którem mogą brać udział wyznawcy wszystkich religii, świętem, podobnem do naszego strzelania do kurka. Nie mogłem się jednak dowiedzieć od naszego towarzysza, jaki jest jego początek.

Na wolnych placach ustawione były namioty, w których sprzedawano kwiaty, owoce i rozmaite środki żywności. Linoskoczki, kuglarze indyjscy, zjadacze ognia i zaklinacze wężów, wykonywali wszędzie swoje rzemio-

  1. Strzelania z łuków.