Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/352

Ta strona została skorygowana.
—   308   —

Podczas mej nieobecności przyozdobiono mi izbę. Z sufitu zwisały wazonki z pachnącymi kwiatami, a w każdym kącie stała wysoka waza, pełna najpiękniejszych dzieci uroczej flory. Szkoda, że wcale nie rozumiałem się na rozmowie kwiatów, bo przeczytałbym może w tem wszystkiem wzruszający adres dziękczynny za koncert na fortepianie.
Rozciągnąłem się na poduszkach, aby trochę popróżnować, ale coś jednak robiłem, a mianowicie myślałem o tym Abrahimie Mamurze, o którym w żaden sposób nie mogłem zapomnieć. Czego on chciał tu w Damaszku? Czyżby knował znowu jaką nikczemność? Dlaczego uciekł przedemną, skoro nic już z nim nie miałem wspólnego? W jaki sposób możnaby odszukać jego mieszkanie?
Rozmyślałem tak nad tem, przysłuchując się przy tem uważnie ożywionemu ruchowi, panującemu od pewnego czasu na kurytarzu. Po pewnym czasie zapukano do moich drzwi i ukazał się Jakób.
— Panie, czyś gotów już do wieczerzy?
— Do usług.
— Więc chodź! Twój towarzysz Halef już poszedł
Wprowadził mnie tym razem nie do selamliku, lecz przez dwa kurytarze do frontowej części domu i otworzył tam drzwi. Była to wielka sala. Sto świec oświetlało ją jasno, odbijając się w czarno haftowanych sentencyach z Koranu na jedwabnych ścianach. Jedną trzecią komnaty oddzielała sztaba żelazna, z której zwieszała się aksamitna kotara. O trzy stopy nad ziemią widać w niej było liczne otwory do zaglądania, z czego domyśliłem się, że tam usiędą pewnie kobiety.
W sali znajdowało się około dwudziestu panów, którzy powstali za naszem wejściem i powitali mnie podaniem ręki, a równocześnie Jakób mówił mi ich nazwiska. Byli między nimi dwaj synowie i trzech pomocników Jakóba. Halef był już także na sali; wydawało się, że z pełną godności zręcznością umie się znaleźć w obecnej sytuacyi.