Podczas utykającej trochę na początku rozmowy, podano wonne likiery, przyczem palono nieodstępne fajki. Potem wniesiono jedzenie, na którego widok poczciwy Halef nie zupełnie zdołał się opanować, bo zaczął oboma rękami odgarniać z ust szesnaście włosów swojego wąsa. Oprócz znanych mi potraw podano powidła z tobby i habb el aas[1], sałatę z zybh el belad, czerwonego korzenia, podobnego do naszej marchwi, pieczoną szyrsz el mahrut[2] i dobrze przysmażony rodzaj dużych jaszczurek, których mięso dosyć mi smakowało. W dalekich podróżach uczy się człowiek najlepiej pozbywać pewnych przesądów.
Po jedzeniu sprzątnięto ze stołu i wniesiono fortepian. Błagalny wzrok Jakóba powiedział mi, czego sobie goście życzą, obowiązek swój spełniłem więc bez wahania. Postawiłem tylko przedtem jeden warunek, od którego nie chciałem odstąpić; poprosiłem mianowicie, żeby odsunięto zasłonę. Jakób spojrzał na mnie wystraszony.
— Dlaczego, panie? — zapytał.
— Bo ten aksamit tak wessie dźwięk moich tonów, że nie usłyszycie dużo pięknego.
— Ależ poza tem siedzą kobiety!
— Mają przecież zasłony na twarzach!
Dopiero po dłuższej rozmowie z gośćmi, ośmielił się rozsunąć kotarę na obie strony, wskutek czego ujrzałem około trzydziestu postaci kobiecych, siedzących na ziemi na miękkich rogożach. Czyniłem, co mogłem, by ich ubawić i zaśpiewałem im kilka pieśni, których tekst tłómaczyłem, o ile to się dało, z pamięci, na język arabski.
Kiedy skończyłem, zaprowadził mię Jakób do małego, zakratowanego okna, wychodzącego na „ulicę prostą“. Na dole przez całą jej szerokość stała, głowa przy głowie, zbita masa słuchaczy. Co sobie pomyśleli ci mu-