zułmanie, słysząc mię śpiewającego! Goście mego gospodarza nie uważali mnie jednak bynajmniej za waryata dlatego, że im pozwoliłem słuchać mojego głosu, czegoby żaden prawowierny nie uczynił. Byli już dość światli, aby sobie nie psuć przyjemności zelotycznymi skrupułami i opuścili dom koło północy, obiecując odwiedzić go wkrótce znowu. Co się tyczy kobiet, to widziałem tylko około trzydziestu nosów i sześćdziesiąt oczu, lecz nic ponadto, nawet noga nie pokazała się, z którejby spadł pantofel przy wypukiwaniu taktu, gdyż nogi i pantofle przy wschodnim sposobie siedzenia odwrócone były odemnie.
Jakób odprowadził mnie z wielką uprzejmością do mego pokoju i ucieszył się bardzo, gdy pozwoliłem pójść razem jego synowi. Ubolewał on, że pomocnik jego też przy tem nie był.
— Sprawiłbyś mu wielką przyjemność — rzekł. — Lubi muzykę i jest bardzo rozumnym człowiekiem. Może z tobą rozmawiać językiem Włochów, Francuzów i Anglików.
— Czy pochodzi z Damaszku? — spytałem, aby podjąć uprzejmie przedmiot rozmowy.
— Nie — odrzekł Jakób. — Pochodzi z Adryanopola i jest wnukiem mojego wuja. Imię jego Afrak Ben Hulam. Nie widzieliśmy go przedtem nigdy; przybył z listem swojego ojca i z pismem brata mego Mafieja ze Stambułu, aby jeszcze lepiej poznać swój zawód.
— Czemu go dziś wieczorem nie było?
— Był zmęczony i czuł się niedobrze — odrzekł Szafaj. — Gdy wrócił z uroczystości, powiedziałem mu, że przyjechał do nas Kara Ben Nemzi, effendi, i że dzisiaj zrobi muzykę, on jednak był słaby i pobladł, jak śmierć. Ale muzykę słyszał, gdyż śpi w pobliżu pokoju, w którym znajdowaliśmy się wszyscy.
Gdy po krótkim pobycie zostawili mnie samego, położyłem się spać. O ileż inaczej spało się na tych poduszkach, niż na twardym piasku lub mokrej, zionącej trucizną ziemi!
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/354
Ta strona została skorygowana.
— 310 —