Przebudziwszy się rano, usłyszałem bulbula[1] śpiewającego na gałązce tuż przed otworem okiennym. Halef nie spał już także, a kiedy wszedłem do jego pokoju, pił kawę i jadł ciastka do tego. Dotrzymałem mu towarzystwa, poczem zeszliśmy na dół, aby wypalić fajkę nad basenem. Przedtem zajrzałem jeszcze do koni. Stały na marmurze i słomie pszenicznej i zajadały przepyszne daktyle; nie miały tak samo, jak my, powodu do uskarżania się na cokolwiek.
Koło studni przystąpił do mnie młody Szafaj, aby się pożegnać i zaprosić mnie do zwiedzenia bazaru. Miał tam z konieczności przepędzić cały dzień, ponieważ niedyspozycya jego kuzyna i pomocnika wzmogła się tak dalece, że nie mógł wyjść z pokoju.
— Panie, ja wiem, że jesteś hekimem — rzekł.
— Kto to powiedział? — przerwałem mu.
— Wówczas nad Nilem wyleczyłeś wielu chorych; Isla nam to opowiadał. Dlatego prosiłem przedtem pomocnika, żeby z tobą pomówił, ale nie chce się na to zgodzić; powiada, że choroba ta pojawia się często, ale po dwu dniach ustępuje. Czy nie zajrzałbyś do niego?
— Nie. On sobie tego nie życzy, a ja nie jestem także prawdziwym hekimem.
Po odejściu młodzieńca usłyszałem dźwięk poszczególnych klawiszów fortepianu; była to jakaś ręka, próbująca naciskać lekko klawisze, a w chwilę potem pojawił się dżibukczi i poprosił mię, żebym się udał na górę. Naprzeciw mnie wyszła jedna z córek gospodarza i złożyła błagalnie ręce.
— Effendi, przebacz mi! Pragnę raz jeszcze usłyszeć pieśń, którą grałeś wczoraj przy końcu.
— Dobrze.
Usiadła w kącie i oparła głowę o ścianę. Zagrałem ową wspaniałą kościelną pieśń: „Przed tak wielkim Sakramentem upadamy na twarze“. Przegrałem kilka razy melodyę i zaśpiewałem kilka zwrotek. Dziewczyna miała
- ↑ Słowik.