Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/357

Ta strona została skorygowana.
—   313   —

kryje łysiną głowy cór Syonn i zabierze im wszystkie klejnoty. W tym czasie zabierze Pan wszystkie ozdoby z obuwia, haftki i spinki, naszyjniki i naramienniki, zasłony i czepce, łańcuszki i sznury, jabłka woniejące, kolczyki i pierścienie, dyademy i szaty uroczyste, płaszcze, szale i sakiewki, lustra i kolie, i taśmy, i suknie“.
Wracając obok bazaru jubilerów i złotników, chciałem wstąpić do Szafaja, lecz zauważyłem ku mojemu zdumieniu, że sklep zamknięty, a przed nim dwu kawasów na straży. Zapytałem ich o powód, lecz dali mi odpowiedź tak grubjańską, że odjechałem co prędzej. Przybywszy do domu, zastałem w nim wszystkich mieszkańców w najwyższem rozdrażnieniu. W drzwiach spotkałem Szafaja. Chciał wybiec z domu w największym pośpiechu, zatrzymał się jednak na mój widok.
— Effendi, czy wiesz już o tem? — zawołał.
— O czem?
— Że nas okradziono, ohydnie okradziono i oszukano?
— Ani słowa! To niech ci ojciec opowie! Ja muszę iść!
— Dokąd?
— Allah ’1 Allah! Nie wiem jeszcze!
Chciał mnie minąć, ale ja wyciągnąłem rękę i zatrzymałem go. Nieszczęśliwy wypadek odebrał mu tak potrzebną teraz równowagę i ścisłość sądu. Należało, mojem zdaniem, zapobiec nieprzezornemu postępowaniu.
— Zaczekaj jeszcze! — prosiłem.
— Puść mnie! Muszę biec za nim!
— Za kim? Za złodziejem? Kto to?
— Zapytaj ojca!
Chciał mi się wyrwać, ja jednak zsunąłem się z osła, wziąłem go silnie pod ramię i zmusiłem go tak do pójścia ze mną.
Poddał się przemocy i zaprowadził mię na górę do mieszkania ojca. Jakób stał na środku komnaty, gotów do wyjścia i nabijał właśnie dwa olbrzymie pistolety. Ujrzawszy syna, krzyknął gniewnie na niego: