ukrywać niejeden, któremu zależało na tem, żeby go nie widziano.
Jakób zostawił już swego konia u kodży. Osiodłaliśmy nasze i zaprowadziliśmy je pojedyńczo do miasta. Jest ono małe i wygląda o tyle nędznie, o ile sąsiednie ruiny wzbudzają podziw. Mieszkańcy trudnią się trochę jedwabnictwem i słyną ze swych pięknych koni i mułów.
Dom burmistrza należał do najlepszych, a stajnia, do której kazał wprowadzić nasze konie, zadowoliła nas w zupełności. Posiedzieliśmy jakiś czas razem, poczem ja wróciłem, ale nie tą samą drogą, którą przyszedłem. Jeden człowiek nie mógł wpaść w oko zbiegłemu złodziejowi, jeśliby stał na czatach, włóczyłem się więc powoli wśród ruin, oddając się całkiem wrażeniu, jakie na mnie wywierały.
Co za różnica między tem pokoleniem, które umiało zmagać się z temi masami, a tem, którego chatki opierały się o te zwaliska!
Pomiędzy kolumnami widziałem prześlizgujące się węże, czasem popatrzył na mnie ciekawie kameleon, a wysoko w powietrzu krążył poważnie sokół i spuścił się potem na jednę z kolumn. Miał tam swe gniazdo.
Pst, czy tam po drugiej stronie nie przesunęła się jakaś postać; przemknęła szybko i zręcznie, jak cień obłoku. Było to pewnie złudzenie, ale mimo to posuwałem się cicho i powoli tam, gdzie ten cień spostrzegłem.
Za podwójną kolumną otwierało się wydrążenie w kształcie tunelu, które pobudziło moją ciekawość. Jak tam mogło wyglądać w tym kurytarzu, gdzie przy ponurem świetle pochodni zarzynano ofiary Baala? Co mi to mogło szkodzić, gdybym wszedł tam na kilka kroków. Zapuszczając się tylko tak daleko, jak sięgało światło dzienne, nie narażałem się na żadne niebezpieczeństwo.
Przekroczyłem brzeg otworu i zrobiłem w nim kilka kroków. Kurytarz był tak szeroki, że dla czterech osób, stojących obok siebie, wystarczyłoby miejsca. Powała wspierała się na potężnych łukach, a powietrze było zupełnie suche. Patrzyłem w ciemność i nadsłuchiwałem,
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/383
Ta strona została skorygowana.
— 339 —