tylko nóż i rewolwery! Jeżeli istotnie miałem tu zginąć marnie, to przynajmniej Halef odziedziczyłby broń po mnie, a nie on.
Ale zginąć! Czy doszło już istotnie do tego? Czyż nie miałem zupełnie żadnych środków obrony. Wobec tego, że mogłęm ruszać rękoma, nie było niepodobieństwem wyrwać mu nóż. Gdybym tego dokazał i gdyby mi się potem udało przez pięć minut być wolnym, byłbym ocalony. A musiało to nastąpić wkrótce. Od czasu, gdy wszedłem do kurytarza, upłynęła już z pewnością a przytem jak łatwo mogło mu przyjść do głowy zastrzelić mnie, aby być pewnym mej śmierci.
Namyślałem się. Czy zbliżyć się do niego i poszukać jak najdelikatniej noża za jego pasem? To było niemożliwe. A może rzucić się nań i zadławić go rękami? Nie mogłem złożyć rąk na tyle, ile potrzeba do objęcia silnej męskiej szyi. A możeby użyć nóg jako broni zaczepnej? Możeby spróbować ugodzić nogą w skroń? I to na nic, bo jeżelibym dobrze nie trafił, wówczas wszystko przepadło. Zaraz pierwszym chwytem musiałem się dobrać do noża, bo inaczej wszelki wysiłek i odwaga na nic.
W tym celu spróbowałem cichutko podnieść się do postawy siedzącej. Żaden fałdzik ubrania nie śmiał zaszeleścieć, a oczy musiałem zamknąć, aby z ich położenia nie odgadł złodziej zmiany pozycyi. Jak bowiem ja jego oczy, tak samo on moje z pewnością widział.
Próba się udała, gdyż po długim, długim wysiłku przykucnąłem na nogach. Teraz oczy tylko przymknąłem, aby złowić jego spojrzenie. Spojrzał teraz ku mnie i zaledwie zamknął powieki, krzyknął: prawem kolanem przygniotłem mu gardło, a lewem piersi. W chwilowem przerażeniu sięgnął obiema rękami ku szyi, aby ją wyswobodzić, a to mi dało sposobność dostać się związanemi rękoma do jego pasa. Wymacałem rękojeść noża i wydobyłem go. Przeciwnik poczuł to i zrozumiał grozę niebezpieczeństwa, w jakiem się znalazł. Potężnym ruchem strącił mię z siebie i zerwał się.
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/388
Ta strona została skorygowana.
— 344 —