— Psie, nie ujdziesz mi! — wrzasnął, sięgając za mną.
Ale dotknął mnie tylko końcem palca. Wiedziałem, że za chwilę sięgnie w tym samym kierunku, dlatego schyliłem się i skoczyłem poza niego.
— Ach! Niema! Giaurze, gdzie ty? Ty mi nie ujdziesz!
Teraz, gdy spodziewał się mnie po drugiej stronie, mogłem rozciąć pęta na nogach. Odsunąłem się jeszcze o kilka kroków i odetchnąłem głęboko, głęboko. Ale co teraz? Przedewszystkiem oddalić się od niego, aby się namyślić!
Posunąłem się trochę dalej i oparłem o ścianę. Co miałem robić? Biec dalej w głąb kurytarza? Kodżabasza mówił wiele o niebezpieczeństwach, jakie one w sobie kryją! A może wprost stoczyć walkę z tym człowiekiem i zmusić go, aby mi wskazał drogę właściwą? Nie, on miał przy sobie broń palną; nie zwyciężyłbym, nie zabijając go zarazem, a trup jego nie wyprowadziłby mnie z tego miejsca.
Były to straszne chwile. On także zachowywał się bez szmeru. Czy się zatrzymał? Zbliżał się do mnie, czy oddalał? Ba, te kurytarze podziemne nie mogły być tak bardzo rozległe! Macając więc po ścianie, posuwałem się dalej w tym samym kierunku, badając grunt palcami, zanim stopę postawiłem na nim. Uszedłem tak ze dwieście kroków, kiedy poczułem, że powietrze chłodnieje i staje się wilgotniejszem. Teraz należało zdwoić ostrożność! I rzeczywiście: zaledwie o pięć kroków dalej urywała się podłoga. Położyłem się i jąłem macać dokoła. Brzeg podłogi tworzył okrągły otwór przez całą szerokość kurytarza. Wilgoć wskazywała, że teraz jeszcze woda tam się znajduje. Kto wie, jak była głęboka! Ktoby tam wpadł, nie wydostałby się stamtąd już nigdy.
Z kształtu skrawka otworu wnioskowałem, że sam otwór ma ze trzy łokcie średnicy. Mogłem go więc przeskoczyć, ale nie znałem przeciwległego brzegu. Może studnia znajdowała
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/395
Ta strona została skorygowana.
— 345 —