Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/396

Ta strona została skorygowana.
—   346   —

się na zakończeniu kurytarza, a po drugiej stronie był mur. W takim razie byłby to mój ostatni skok.
Z tej strony zatem ocalenia nie było; musiałem wrócić. To była przykra okoliczność. Wróg milczał. Czy leżał jeszcze tam, gdzie go zostawiłem na czatach, wiedząc, że będę musiał wracać? Czy też sądził wciąż jeszcze, że umknąłem w przeciwnym kierunku? A może pośpieszył po prostu do wejścia i obsadził je? Jakkolwiekby było, zostać tutaj nie mogłem. Wziąłem nóż w zęby, położyłem się i polazłem na kolan ach i piersiach z powrotem.
Nie szedłem prosto, bo to nie było możliwe, ale czołgając się powoli i cicho, badałem grunt wysuniętymi przed siebie palcami, zanim posunąłem się naprzód całym korpusem.
Tak postępowałem bardzo powolnie, coraz dalej i dalej. Naliczyłem już około dwieście posunięć kolanami. Musiałem więc być już po za tem miejscem, na którem pierwej leżałem. Na przebycie tych dwustu kroków zużyłem więcej niż godzinę. Minęło jeszcze pół i naraz mur się skończył po prawej i lewej stronie, a dno biegło dalej.
Co to było? Po prawej i lewej stronie był róg muru, kurytarz ten więc stykał się z drugim pod kątem prostym. Czy tam po drugiej stronie ciągnął się dalej?... W takim razie krzyżowały się oba kurytarze w tem miejscu, a w niem zapewne znajdował się Abrahim Mamur. Natężałem słuch, jak mogłem, lecz nie doszedł mnie najlżejszy szmer. Należało więc najpierw przekonać się, czy droga moja ciągnęła się dalej poza przecięciem się obudwu kurytarzy; posunąłem się też naprzód w tym kierunku. Oddychałem spokojnie; tętno nie biło inaczej, jak zwykle; tu potrzeba było najchłodniejszego spokoju i przytomności.
Minąłem miejsce zetknięcia się kurytarzy, przyczem okazało się, że jest ciąg dalszy. Którędy miałem się teraz puścić? Naprzód, czy w bok? Powietrze było we wszystkich trzech kierunkach nieruchome, tej samej tem-