peratury i wilgoci, a ciemność jednaka, nieprzebita. Rozważałem: Jeżeli Abrahim Mamur był tutaj, to z pewnością po tej stronie, która prowadziła na zewnątrz; jeźli go zaś nie było, to obsadził wyjście.
Przed nowoznalezionym kurytarzem go nie było, gdyż tam obmacałem już ściany rękoma. Pozostawały jeszcze tylko oba boki. Zwróciłem się najpierw na lewo. Nie cal za calem, lecz milimetr za milimetrem posuwałem się naprzód, a po dziesięciu minutach przekonałem się, że go tutaj także nie było. Pozostawał jeszcze jeden tylko kierunek: na prawo, i tam też posunąłem się.
Doszedłem może do środka krzyża, kiedy wydało mi się, że słyszę lekki, ale nieustający szmer. Natężyłem słuch i posunąłem się o kilka kroków dalej. Rzeczywiście! Było to tykanie kieszonkowego zegarka, z pewnością tego, który mnie zabrał. Znalazłem wroga wreszcie tutaj, więc to był kierunek, prowadzący na świat. Ale jak się wydostać? Czy można było przesunąć się obok niego?
Aby się o tem upewnić, musiałem zbadać, jaką przybrał postawę. Odważyłem się teraz na wszystko i zbliżałem się doń coraz więcej. O tem, żeby go pochwycić i mocować się z nim, mowy nie było. Rozumiało się samo przez się, że on nie uważał noża za wystarczającą broń i trzymał w ręku rewolwer.
Ręce moje sunęły się ostrożnie i cicho naprzód, jak macki ślimaka. Tykanie słychać było coraz wyraźniej, aż wtem — pst! — teraz dotknąłem końcem palca jakiejś materyi. Gdyby tylko rękę wyciągnął, chwyciłby mnie niezawodnie. W tej niebezpiecznej blizkości upłynęło znowu z dziesięć minut, zanim zbadałem, że Abrahim leżał, i to w poprzek kurytarza.
Czy przestąpić ponad nim? Czy wywabić go podstępem? Wybrałem pierwsze. Groziło to wprawdzie większem niebezpieczeństwem, ale było pewniejsze. Skrupulatne wymacanie końcami palców wykazało, że leżał, założywszy nogę na nogę. Tem położeniem nóg ułatwił mi rzecz więcej, niż gdyby je był szeroko rozłożył. Zbliży-
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/397
Ta strona została skorygowana.
— 347 —