Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/398

Ta strona została skorygowana.
—   348   —

łem się powoli i podniosłem nogę w górę. Gdyby tak w tej chwili zmienił pozycyę! Była to chwila krytyczna. Przełożyłem jednak nogę szczęśliwie na drugą stronę i pociągnąłem za nią drugą.
W ten sposób wykonałem zadanie najtrudniejsze. Nie potrzebowałem się już kłaść, lecz mogłem iść prosto. Im bardziej oddalałem się odeń, tem pewniej stąpałem i tem szybciej posuwałem się naprzód. W pewien czas kroczyłem już zwyczajnie i zauważyłem, że powietrze zmienia się. Niebawem poczułem pod nogami schody. Wstąpiłem na nie; było coraz to jaśniej i jaśniej, aż doszedłem do małego otworu, okrytego krzakiem jałowca, wydzielającym aromatyczną woń. Przecisnąłem się.
Dzięki Bogu! Byłem wolny! Ale stałem całkiem po drugiej stronie świątyni Słońca. Teraz należało śpieszyć, jeśli mieliśmy ująć tego człowieka, gdyż słońce stało już na horyzoncie. Pobiegłem dokoła świątyni ku miejscu, gdzie znajdowali się towarzysze.
Powitali mię gradem pytań. Mówili, że szukali mnie, ale nie mogli znaleźć. Przybył nawet kodża-basza, aby dopomóc im w poszukiwaniach za mną.
Opowiedziałem swoje osobliwe zdarzenie i wywołałem zarówno przestrach, jak radość.
— Dzięki Allahowi! Mamy go! — zawołał Jakób. — Naprzód do kurytarza, aby go schwytać!
— Stać! — rzekł kodża-basza. — Zaczekajcie, dopóki z miasta nie sprowadzę więcej ludzi.
— Dość nas! — zawołał Halef.
— Nie — odparł kodża. — Te głębokie kurytarze mają swoje tajniki. Tu są wejścia i wyjścia, których wy nie znacie. Potrzeba nam przynajmniej pięćdziesięciu ludzi do obstawienia ruin.
— Jest nas dziewięciu; to dosyć! — twierdził Jakób. — Co ty na to?
Pytanie to zwrócone było do mnie. Ja także uważałem za najlepsze działać jak najśpieszniej, a podobnie i Lindsay, gdy wyjaśniłem mu sytuacyę. Postanowiono zatem przystąpić zaraz do dzieła.