Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/402

Ta strona została skorygowana.
—   352   —

Ale gdzie byli obaj Irlandczycy, których tutaj postawiłem?
— Zihdi, on tędy przeszedł i mają go — zawołał Halef.
— W takim razie poszliby do tamtego wyjścia, aby nam o tem donieść. Chodź, zobaczymy! Pobiegliśmy na to miejsce co prędzej; było także niestrzeżone, a więc służący Jakóba opuścił też swe stanowisko.
— Zabrali go do jamy, w której obozujemy, zihdi — rzekł Halef. — Chodźmy tam!
— Zabierzmy wpierw Anglika i kodżę.
Popędziliśmy napowrót, gdzie pod kolumnami zostawiliśmy płonącą lampę i pośpieszyliśmy kurytarzem, aby zabrać pozostałych. Wyszedłszy z nimi na dwór, pogasiliśmy lampy i podążyliśmy ku obozowisku. Przed jamą ujrzeliśmy służącego, rozmawiającego wśród żywej giestykulacyi z obydwu Anglikami. Arabski służący Jakóba stał obok i nie rozumiał ich wcale. Ujrzawszy nas, poskoczyli ku nam.
— Sir, jego niema! — zawołał Bill już zdaleka.
— Kogo?
— Master Jakóba.
— Gdzież on?
— Gdzie tamten drugi.
— Jaki drugi?
— Którego chcieliśmy schwytać.
— Nie rozumiem ciebie. Sądzę, że go już macie!
— My? Nie. Do nas nie przyszedł, ale myśleliśmy, że schwytał go master Jakób, bo słyszeliśmy wystrzały i pośpieszyliśmy mu na pomoc.
— Czemu strzelał?
— Spytajcie tego!
Wskazał na służącego Lindsaya, który został był z Jakóbem Afarahem. Opowiedział on nam zarówno dziwne, jak bardzo przykre zdarzenie. Siedział on z Jakóbem u wejścia do jamy i myślał nad tem, że niebawem przyprowadzimy tego Abrahima Mamura. Wtem zaczęło