nie miał Abrahim Mamur czasu tego napisać; musiał to już przedtem uczynić.
Udaliśmy się ku tylnej ścianie, gdzie nam się zaraz wszystko wyjaśniło. Kurytarz ten sam się nie zawalił, lecz został zasypany umyślnie. Założono go przez całą szerokość deskami i zasypano je rumowiskiem, naśladując o ile możności naturalne zawalenie się. Na dole mógł nasyp mieć z dziesięć stóp, a w górze zaledwie stopę grubości. Tam musiało być kilka dziur, przez które można było objąć okiem całą jamę i podsłuchać tych, którzy się w niej znajdowali.
O tem urządzeniu wiedział może Abrahim Mamur od ojca. Zrozumiał widocznie wnet, że mu umknąłem i pośpieszył do tego kurytarza, by nas podsłuchać. Skoro obaj stróże skarbów znaleźli się sami, przebił górną cienką warstwę nasypu, a bezmyślna ucieczka obydwu pozwoliła mu zabrać bez walki kosztowności i konia. Ten człowiek był rzeczywiście niebezpieczną figurą!
Anglik stał przy swych koniach i siodłał.
— To zbyteczna robota — zauważyłem.
— O, no, nawet bardzo potrzebna!