Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/405

Ta strona została skorygowana.
—   355   —

— Wszakże dzisiaj nie możecie go ścigać!
— Ale będę go ścigał!
— Nocą? Czyż nie widzicie, że się ściemnia?
— Ah! Hm! Yes! Ale nie ucieknie!
— Poczekajmy trochę.
Wtem zbliżył się kodża-basza.
— Effendi, czy pozwolisz na jedną propozycyę?
— Mów!
— Ten człowiek umknął pewnie w góry, dokąd nie możecie za nim podążyć. Ale ja mam ludzi, znających każdą ścieżkę między Baalbekiem a morzem. Czy wysłać gońców?
— Tak, uczyń to, effendi! Wynagrodzimy to sowicie.
— Dokąd ich mam wysłać?
— Do miast portowych, skąd może uciec okrętem.
— A więc do Tripoli, Biruty, Saidy, Coru i Akki?
— Tak, do tych pięciu miejscowości, bo złodziej nie zostanie tu w kraju. Czy musisz dać listy tym ludziom?
— Tak.
— Śpiesz więc, napisz je i przyślij ich tu po koszta podróży.
— Dostaną odemnie, czego im potrzeba, a wy mi to potem oddacie. Od was zażądaliby za wiele.
Rzetelny ten człowiek udał się w tej chwili do miasta. Pozostawszy, nie mieliśmy nic lepszego do roboty, jak oglądnąć kurytarz, którym uszedł Abrahim Mamur. Zapaliliśmy więc lampy ponownie, zostawiliśmy służących przy rzeczach i przeleźliśmy przez rumowisko.
Kurytarz ten był takiej samej długości, jak zbadany przez nas poprzednio i prowadził do tego samego zbiegu, z którego potem doszedłem do podwójnej kolumny. Sprawa była bardzo prosta, ale nam nie na rękę.
W pół godziny zaledwie powrócił kodża-basza i sprowadził czterech jeźdźców. Zaopatrzył ich już w żywność i pieniądze, ale oprócz tego dostali jeszcze od Lindsaya dobry bakszysz i odjechali.
Późnym wieczorem dopiero usłyszeliśmy tętent znu-