Lindsay poprosił kodża-baszę, żeby mu wynajął człowieka z dwoma końmi, co też ten przyrzekł.
Potem pokładliśmy się na spoczynek.
W kilka chwil po północy zbudziło nas nawoływanie. Na dworze stał kodża-basza z zamówionym człowiekiem i ze wszystkimi końmi. Powstawaliśmy. Jakób wynagrodził kodża-baszę za jego wydatki i trudy, i ruszyliśmy w drogę, unosząc ze sobą niezbyt miłe wspomnienia o Baalbeku.
Podczas niedługich przygotowań zrobiło się już jasno o tyle, że widzieliśmy drogę. Zostawiwszy za sobą urodzajne płaszczyzny Baalbeku, musieliśmy przejechać przez równinę nieurodzajną, na której jednak znajdowało się kilka winnic. Z poza ich oparkanienia wyzierały ku nam białe różyczki i krwawniki. Potem przybyliśmy do wsi Dżead.
Tu dowiedzieliśmy się, że wprawdzie nikt we wsi nie nocował, że jednak jeden z mieszkańców Dżeadu, wracając z Ain Ata, spotkał samotnego jeźdźca, który dążył do tej miejscowości. W Ain Ata otrzymaliśmy wiadomość, że istotnie przejeżdżał taki tamtędy i że najął sobie przewodnika, znającego najprostszą drogę do Tripoli.
Wzięliśmy sobie także takiego przewodnika i ruszyliśmy dalej natychmiast. Tak jechaliśmy wśród ciągłego dopytywania się o zbiega po wschodniem zboczu Libanonu w górę, a potem w pół po zachodniem, bez wypoczynków, prócz krótkiego czasu na noclegi. Całkiem inaczej wyobrażałem sobie podróż przez najsławniejsze góry chrześcijańskiego świata. Nie mogłem nawet zwiedzić słynnego lasu cedrowego.
Wreszcie ujrzeliśmy wspaniały błękit Śródziemnego morza, a w dole u stóp góry na wybrzeżu Tripoli, zwane przez Arabów Tarablus. Samo miasto leży nieco głębiej na lądzie, tylko przedmieście portowe El Mina rozłożyło się nad samem morzem. Pomiędzy jednem i drugiem wonieją najpyszniejsze ogrody, utrwalając wrażenie, jakie się odnosi ze środka miasta.
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/408
Ta strona została skorygowana.
— 358 —