Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/418

Ta strona została skorygowana.
—   368   —

den człowiek łatwo w ścisku przepadał, bardzo trudne zadanie. Nie pozostawało nam prawie nic innego, jak zdać się na przypadek, a obok tego przeszukać dokładnie miasto we wszystkich dzielnicach. Zdawało się, że szczęście nam sprzyja, bo już na trzeci dzień przyszedł do nas hammal z oświadczeniem, że spotkał kapitana, który przysłał go do nas.
Spytałem go o podróżnego, którego pakunek odnosił ze statku owego kapitana, i dowiedziałem się, że ten podróżny wszedł do domu przy wielkiej drodze na Perze. Posługacz twierdził, że sobie ten dom dokładnie zapamiętał i okazał gotowość zaprowadzenia mnie tamże. Oczywiście skorzystałem z tego natychmiast.
W domu tym mieszkał kitak[1]. Przypomniał on sobie, że istotnie w oznaczonym czasie był u niego pewien człowiek z zapytaniem, czy niema mieszkania do wynajęcia; że poszedł z tym człowiekiem do kilku domów, aby mu pokazać mieszkania, ale mu się żadne z nich nie podobało. Po zapłaceniu rozszedł się nieznajomy z agentem, poczem nie troszczyli się już o siebie.
Oto wszystko, czego się dowiedziałem. Za to, wracając do domu, miałem zajmujące spotkanie, które mi do pewnego stopnia wynagrodziło ostatnią skąpą wiadomość. Wstąpiłem mianowicie do kawiarni na filiżankę mokki i fajkę. Zaledwie usiadłem, usłyszałem tuż obok siebie kogoś, wołającego po niemiecku:
— O Jezu, czy to możliwe, czy nie? Czy to rzeczywiście pan, czy kto inny?
Obróciłem się ku mówiącemu i ujrzałem gęsto zarosłą twarz, która mi się wydała znajomą; nie mogłem jednak zrazu przypomnieć sobie, gdzie ją widziałem.
— Czy ma pan mnie na myśli?
— Tak, kogożby innego! Nie poznaje mnie pan teraz?

— Zapewne, że musiałem znać pana, ale proszę przyjść cokolwiek z pomocą mej pamięci.

  1. Agent.