— Czy zapomniał pan Hamzada al Dżerbaja, który śpiewał panu nad Nilem swą piękną piosenkę, a potem....
Przerwałem mu szybko:
— Ach, prawda! Zmyliła mnie pańska wielka broda. Szczęść Boże! Siadaj pan tutaj przy mnie! Ma pan jeszcze czas?
— O, więcej niż podostatkiem, jeśli pan będzie tak dobry zapłacić moją kawę. Jestem, jak się to mówi, trochę wypłukany.
Usiadłszy obok siebie, rozmawialiśmy bez obawy, żeby naszą niemczyznę zrozumieli obecni muzułmanie.
— A więc jesteś pan wypłukany! Jakże to? — spytałem. — Opowiedz pan, jak mu się powodziło od ostatniego spotkania ze mną.
— Jak mi się powodziło? Źle! Tem powiedziałem już wszystko. Ten Isla Ben Maflej, któremu służyłem, napędził mnie, sądząc, że mnie już nie potrzebuje. Tak przybyłem do Aleksandryi, a potem z pewnym Grekiem do Kandyi, stamtąd zaś, jako pół-majtek, do Stambułu, gdzie zamieszkałem.
— W jakim charakterze?
— Jako pośrednik w wielu sprawach, jako przewodnik po mieście, jako sługa okolicznościowy i przygodny pomocnik do wszystkiego, byle co zarobić. Ale nikt nie szuka mojego pośrednictwa; wszyscy chodzą sami po mieście, nie mam sposobności do posługi, więc przechadzam się tak i głoduję, że aż piszczy żołądek. Spodziewam się, że pan mną zajmie się, panie rodaku, bo pan wie, jak mu w ówczesnej przygodzie szedłem na rękę.
— Zobaczymy!... Czemu nie zwróciłeś się pan tutaj do Isli Ben Mafleja? Jest przecież w Stambule.
— Dziękuję bardzo! Nie chcę nic wiedzieć o nim. On obraził mnie i skrzywdził na honorze. Nie będzie miał przyjemności zobaczyć mnie u siebie!
— Mieszkam u niego — rzekłem.
— O, to przykre, bo nie mogę w takim razie odwiedzić pana!
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/419
Ta strona została skorygowana.
— 369 —