Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/420

Ta strona została skorygowana.
—   370   —

— Odwiedzi pan przecież mnie, a nie jego.
— Choćby nawet! Nie wejdę do jego domu pod żadnym warunkiem, byłoby mi jednak przyjemnie, gdybym mógł panu w czem być usłużnym.
— Może pan. Czy przypomina pan sobie dokładnie owego Abrahima Mamura, któremu odebraliśmy dziewczynę?
— Nazywał się właściwie Dawud Arafim i uciekł nam.
— Jest teraz w Konstantynopolu, a ja go szukam.
— Że tu jest, to wiem dobrze, bo go widziałem.
— Ach! Gdzie?
— Tam w górze, na Saint Dymitri, spotkałem go, ale on mnie nie poznał.
Wiedziałem, że Saint Dimitri należy obok Tatawoli, Jenimy i Ferikjoe do najbardziej osławionych dzielnic; zapytałem więc:
— Czy pan tam często bywa?
— Bardzo. Mieszkam tam.
Tego było mi już dość. Ten golarz z Jüterbogku zadomowił się pośród greckiej hołoty św. Dymitra, należącej do najbardziej podupadłych pod każdym względem mieszkańców Stambułu. Zbrodnia ma tam swe kryjówki, tak samo, jak w osławionej „Drodze Wodnej“ Nowego Yorku, lub w uliczkach dzielnicy londyńskiej Blakfriars. Wieczorem niebezpiecznie tam pokazywać się, a nawet za dnia otwierają się na prawo i lewo jaskinie, w których występek święci swe orgie, lub kończy żywot wśród najwstrętniejszych chorób.
— W Saint Dimitri pan mieszka? — spytałem. — Czy nie było już nigdzie indziej miejsca na mieszkanie?
— Miejsc podostatkiem, ale w Saint Dimitri jest bardzo ładnie, zwłaszcza gdy się ma pieniądze, aby użyć tych piękności.
— Czy obserwował pan może Abrahima Mamura, gdy go pan spotkał? Bardzo mi na tem zależy, żeby dowiedzieć się o miejscu jego pobytu.
— Puściłem go mimo, bo byłem zadowolony, że mnie