Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/421

Ta strona została skorygowana.
—   371   —

nie zauważył. Ale znam dom, z którego wyszedł i dowiem się tam jeszcze kiedy.
— Niema pan przypadkiem ochoty pokazać mi zaraz tego domu?
— Owszem.
Zapłaciłem za niego i za siebie, potem wynająłem stojące w pobliżu dwa konie i pojechaliśmy przez Perę i Tepe-Baszi na św. Dymitr.
Podobno Kopenhaga, Drezno, Neapol i Konstantynopol są najpiękniejszemi miastami Europy. Nie mam powodu występować przeciwko temu zapatrywaniu. Co do Konstantynopola jednak muszę wspomnieć, że to miasto tylko wówczas może wydać się pięknem, gdy się patrzy na nie z zewnątrz od Złotego Rogu; skoro zaś wejdzie się tylko do wnętrza, niepodobna uniknąć rozczarowania. Przypomina mi to owego lorda, o którym opowiadają, że zwiedzał wprawdzie Konstantynopol na jachcie, ale nie opuścił przy tem statku ani razu. Jeździł od Rodosto na północnym brzegu morza Marmora, aż do Stambułu, skręcał na Złoty Róg, którym płynął w górę aż do Eyub i Sudludje, potem zawracał i jechał Bosforem aż do ujścia jego w Morze Czarne i znowu powracał w przeświadczeniu, że nie popsuł sobie wrażenia całości Konstantynopola wnikaniem w brzydkie szczegóły.
Wszedłszy do miasta, chodzi się wązkiemi, krzywemi uliczkami i ulicami, których gościńcami nazwać nie podobna. Bruk spotyka się rzadko. Domy, zbudowane przeważnie z drzewa, zwracają ku ulicy puste, bezokienne fronty. Wszędzie wałęsają się owe szkaradne, szczecinowate psy, sprawujące tu urząd straży sanitarnej. Ciasno ta przejść powoduje każdej chwili obawę, że się będzie strąconym w błoto przez tragarzy, konie, osły, lub innych ludzkich i zwierzęcych przechodniów.
Nie inaczej wyglądała nasza droga na św. Dymitr. Ulice zanieczyszczone były odpadkami, wyrzuconymi przez handlarzy ryb, mięsa, jarzyn i owoców. Łupy z melonów gniły całemi kupami na ziemi; koło jatek śmierdziała krew, zebrana w szerokich jamach, trupy psów, kotów