— Effendi, czy widziałeś już kiedy chorataperle?[1]
— Tak, ale nie w Konstantynopolu.
— To ich monastyr[2], a teraz mamy właśnie godzinę ćwiczeń. Czy wstąpisz ze mną? Odpowiedziałem twierdząco na pytanie, poczem weszliśmy przez szeroko rozwarte wrota w sztachetach na szeroki, marmurowemi płytami wykładany, dziedziniec. Lewą stronę okalały również sztachety. Po przez kraty widać było w cieniu wysokich cyprysów mnóstwo białych nagrobków, ozdobionych w górze nasadą w kształcie turbanu. Jedna strona tych płyt kamiennych zawierała imiona zmarłych i sentencye z Koranu. Znaczna liczba Turczynek obrała sobie ten cmentarz za miejsce popołudniowej przechadzki i gdzie było spojrzeć, snuły się białe zasłony i barwne opończe pomiędzy drzewami, Turek lubi odwiedzać miejsca, na których jego zmarli odbywają swój „kef“ wieczysty.
Głąb dziedzińca zajmował krągły pawilon, nakryty