kopułą, a prawą stroną tworzył klasztor, jednopiętrowy, także kopułą zakończony budynek, którego tylna strona wychodziła na ulicę.
W środku dziedzińca stał wysoki, aż do szczytu powojem obrosły cyprys, sam zaś dziedziniec zapełniony był ludźmi, cisnącymi się do pawilonu. Isla zaprowadził mnie jednak pierwej do klasztoru, aby mi pokazać wnętrze tureckiego domu derwiszów.
Derwisz, to słowo perskie i znaczy „biedny“; arabski wyraz na to jest: „fakir“. Derwiszem nazywają każdego członka religijnego islamickiego zakonu. Zakonów tych istnieje bardzo wiele, ale członkowie ich nie składają żadnych ślubów. Nie znają oni też przyrzeczenia ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Tekkije i khangahy[1] posiadają często znaczne dobra ziemskie, kapitały i dochody, a wogóle nie żyje duchowieństwo tureckie w niedostatku. Mnisi są po większej części żonaci; całe ich zajęcie polega na tem, że jedzą, piją, śpią, bawią się, palą i nic nie robią. Dawniej mieli derwisze niezwykłe polityczne znaczenie, które jednak obecnie upadło i tylko u ludu doznają pewnego rodzaju poważania. Dlatego pielęgnują te sztuki, które nadają im pozory istot natchnionych przez Boga lub czarodziejów. Wykonywają oni wszelkiego rodzaju kuglarstwa i sztuczki aktorskie, oraz przedstawiają komedye, w których produkują się osobliwymi tańcami i śpiewami, podobnymi do wycia.
Poza furtą klasztorną weszliśmy do wysokiej chłodnej komnaty, zajmującej całą szerokość budynku. Stąd wiódł po naszej lewej ręce pod prostym kątem kurytarz, równoległy z podłużną stroną klasztoru. Na tę galeryę wychodziły cele derwiszów, z oknami zwróconemi na dziedziniec. Ponieważ drzwi w nich nie było, więc można było z kurytarza zaglądnąć do każdej celi. Urządzenie ich było nadzwyczaj proste. Składało się tylko z wązkiej poduszki, biegnącej dokoła wzdłuż ścian. Na niej siedzieli derwisze w podobnych do głowy cukru,
- ↑ Klasztory derwiszów.