Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/431

Ta strona została skorygowana.
—   381   —

chwilą. Byłem tam, aby go w ostrożnej rozmowie w jego celi wybadać, ale właśnie spostrzegłem ciebie i nie miałem już czasu dla niego.
— Ali Manach Ben Barud el Amazat! — zawołał Isla tak gwałtownie, że musiałem zwrócić jego uwagę na innych gości z kawiarni. — To syn owego Baruda el Amazat, który sprzedał moją żonę! Pójdę zaraz do klasztoru, by z nim pomówić!
— Nie zrobisz tego — rzekłem. — Amazat, to dość często spotykane nazwisko. Ten derwisz nie pozostaje może w żadnym stosunku z człowiekiem, którego masz na myśli; jeżeli zaś tak jest, jak myślisz, to musisz być ostrożnym. Czy pozwolisz mnie pójść do niego?
— Tak, idź, effendi! Ale zaraz! Będziemy tu czekać na ciebie.
Badałem dalej:
— Jak się dowiedziałeś, że derwisz nazywa się Amazat?
— Jechałem wczoraj z nim i z jednym z jego towarzyszy w kaiku do Baharive Keui. Podczas rozmowy, którą ze sobą prowadzili, słyszałem jego imię. Było już ciemno, poszedłem więc za nimi; stanęli przed pewnym zamkniętym domem. Gdy im drzwi otworzono, zapytał jakiś głos, kto chce wejść, a oni na to odpowiedzieli: „En Nassr“. Czekałem kilka godzin, zanim wyszli: przez ten czas wielu wchodziło i wychodziło, a wszyscy na pytanie odźwiernego wymawiali ten wyraz. Czy pojmujesz to, zihdi?
— Czy mieli z sobą latarnie?
— Nie, chociaż nikomu nie wolno chodzić nocą bez latarni; nie było kawasa w okolicy. Pojechałem potem za nimi obydwoma aż do klasztoru derwiszów.
— Czy dobrze słyszałeś słowo: „En Nassr“?
— Całkiem dokładnie.
Opowiadanie Omara zastanowiło mnie bardzo. Mimowoli przyszły mi na pamięć słowa, wyrzeczone do mnie przez Abrahima Mamura wówczas, gdy mnie przemógł w ruinach Palmyry. Uważał mnie wtedy za nie-