harem — objaśnił z taką godnością, jak gdyby pokazywał nam pałac książęcy.
— Dobrze! Co zawierają budynki w podwórzu?
— Nic. Są przeznaczone dla koni i służby.
— A jak panu na imię?
— Jestem Baruch Szebet Ben Baruch Chereb Ben Rabbi Baruch Miczach; kupuję i sprzedaję brylanty, biżuterye i starożytności, a jeżeli pan potrzebuje obsługi, to gotów jestem zamieść panu codzień te pokoje, wyczyścić ubranie i pójść wszędzie.
— Ma pan imię wcale wojownicze! Gdzie jest skład pańskich brylantów, biżuteryi i starożytności?
— Wasza wysokości, teraz wszystko sprzedałem.
— Idź pan więc do bogatego piekarza Mohammada i powiedz mu, że ten dom wynajmuję. Oto dziesięć piastrów, które ma otrzymywać tygodniowo, a tutaj jeszcze dziesięć dla pana na tytoń.
— Wasza wysokości, dziękuję panu — zawołał uradowany. — Pan umie obchodzić się z człowiekiem, robiącym interesa tylko na brylantach i starożytnościach! Ale Mohammed zapyta mnie, kto pan jest. Co mu mam odpowiedzieć?
— Najpierw nie nazywaj mię pan wysokością. Suknie moje są wprawdzie nowe i całe, ale to jedyne. Jestem bardzo ubogi jacidżi[1], zadowolony, gdy znajdzie ludzi, dla którychby mógł coś napisać; a ten mój przyjaciel jest ubogim hammalem, zarabiającym także mało pieniędzy. Będziemy tu mieszkać razem, a może znajdzie się jeszcze ktoś, aby czynsz nie wypadał nam za drogo. Zastanowimy się jeszcze nad tem, czy pan znajdzie u nas zajęcie, bo musimy oszczędzać.
Powiedziałem tak, ponieważ musieliśmy z powodu niebezpiecznego sąsiedztwa uchodzić za jak najuboższych. Żyd odrzekł:
— O ęffendi, ja dużo nie potrzebuję. Jeżeli mi pan
- ↑ Pisarz.