sieliśmy schodzić na podwórze oczywiście tylko z wielką ostrożnością, by nas nie zobaczył jaki dawniejszy nasz znajomy. To też dobrze się stało, że oddałem Baruchowi usługę u nas, bo mogliśmy w ten sposób cały czas siedzieć w mieszkaniu.
Przypuszczając, że towarzysze zaświecili w izbie, wskutek czego światło mogło przez jaką szczelinę dostać się do domu sąsiedniego, lub też, że się usadowili i rozmawiali w jakimś miejscu, skąd można było ich z tamtej strony usłyszeć, nie zatrzymywałem się już dłużej u Żyda i wróciłem do domu. Przedtem jednak pouczyłem Barucha, jak się ma zachować, gdyby o nas pytano. Miał powiedzieć, że mieszkanie wynajmują: niezamożny literat i hammal, oraz jeszcze uboższy Arab, a zatem ludzie, mający dla siebie dość do czynienia. Ponieważ mieszkania nasze stykały się, więc wystarczało tylko zapukać w razie, gdybym żyda potrzebował.
Wracając do naszego mieszkania, zastałem pierwszą bramę tylko przymkniętą, a Omar stał w niej na straży. Oznajmił mi, że już kilka osób weszło do sąsiedniego domu. Przez otwór obok wejścia pytano tych osób, czego chcą, a one odpowiadały słowem: „En Nassr“. Poprosiłem go, żeby dom zamknął i poszedł za mną do mieszkania. Halef był na podwórzu i nic nie widział, ani nie słyszał, więc udał się z nami do mieszkania. Światła w niem nie było, postanowiłem też pozostać w ciemności.
Streściwszy towarzyszom moją rozmowę z Baruchem, zbadałem prawą ścianę selamliku i z łatwością znalazłem ruchomą deskę. Odsunąłem ją na bok i sięgnąłem ręką poza nią. W odległości, równej grubości belki, poczułem drewnianą ścianę domu sąsiedniego, a zarazem odpowiednią deskę. Odsunąłem i tę cichutko i zauważyłem, że leżący poza nią pokój pogrążony był w ciemności. Założyłem deskę napowrót, poczem przyciągnęliśmy pod ścianę sienniki i kołdry, aby czekać w ciemności, czy czego nie usłyszymy.
Leżeliśmy tak z godzinę, rozmawiając szeptem ze