wdopodobnie gospodarz, a dwaj w tureckiem. Przyglądali się, jak pieczętował list na kolanie.
Zasunąłem deskę napowrót i słuchałem dalej. Wkrótce powiedział Grek:
— Tak! Zwiążcie go napowrót i zanieście tam obok. Jeżeli tam nie zachowa się spokojnie, zostanie poprostu zakłuty. Słyszałeś? Zapamiętaj to sobie!
Potem otworzyli, zapewne ci sami ludzie, drzwi, i oddalili się.
Po drugiej stronie znowu nastała cisza. Opowiedziałem obydwu towarzyszom, co widziałem.
— To złodzieje — rzekł Halef. — Co zrobimy?
— To nietylko złodzieje, lecz mordercy — szepnąłem. — Czy sądzisz, że wypuszczą tego człowieka? Byliby natychmiast zgubieni. Zaczekają, dopóki nie dostaną trzech tysięcy piastrów, a potem uczynią go nieszkodliwym.
— Więc musimy mu dopomóc!
— Bezwątpienia, ale jak?
— Wywalimy deski i uwolnimy go.
— To narobi hałasu i sprzeciwia się naszemu celowi. Może przyjść do niebezpiecznej dla nas walki, a gdybyśmy nawet zwyciężyli, to uciekną z domu, a nam przyjdzie ich szukać. Lepiej byłoby sprowadzić policyę, ale nie wiadomo, kiedy ją znajdziemy, a do tego czasu wiele może się stać. Kto zresztą wie, czy policya odważy się wtargnąć do tego domu? Najlepiej będzie wyjąć deskę z tej i tamtej strony, tak powstanie otwór, przez który przeleziemy. Zabierzemy tu tego człowieka, pozakładamy deski na nowo i namyślimy się, co potem robić?
— Nie mamy obcęgów.
— Nie, ale ja mam nóż. Główna rzecz, żeby nie usłyszeli naszej roboty. Zacznę natychmiast.
— A czy wiesz, gdzie się ten człowiek znajduje?
— Tak. Przynieśli go przez pokój, o którym opowiadał mi Baruch, że są w nim dziewczęta i chłopcy. Teraz jest pusty, jak się zdaje. Naprzeciw nas znajduje
Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/451
Ta strona została skorygowana.
— 395 —