Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/470

Ta strona została skorygowana.
—   414   —

— Znali się widocznie dobrze, bo gospodarz nieproszony dał mu suche ubranie.
— Bądź pan szczerym! Pan nie pochodzi z Juterbogku?
— Zgadłeś pan. Wiem, że rana jest śmiertelna i dlatego powiem, że jestem z Turyngii. To wystarczy. Nie mam krewnych, i nie wolno mi było wracać do ojczyzny. Ale dajmy temu pokój! Czy pan chce mnie naprawdę zabrać na Perę?
— Tak. Pierwej jednak przyślę panu rozumnego lekarza, który zbada, czy pana wogóle można przewieźć. Czy ma pan jakie życzenie?
— Niech mi pan każe dać sorbetu i nie zapomina o mnie!
Odpowiadał mi z trudem i z ciągłemi przerwami. Teraz zamknął oczy i opuściła go przytomność. Zeszedłem na dół do gospodarza, dałem mu odpowiednie instrukcye i przyrzekłem zaspokoić wszystkie jego uprawnione pretensye. Następnie udaliśmy się coprędzej na Perę. Kanclerz ambasady, z pochodzenia Perota, wysłuchał w milczeniu mego opowiadania i przyrzekł mi nadzwyczaj uprzejmie zająć się rannym, biorąc na siebie nawet postaranie się o lekarza. Prosił mię tylko, żebym mu zostawił Omara, jako przewodnika. Teraz mogłem już wrócić, wiedząc, że ranny jest pod dobrą opieką.
Natychmiast po przybyciu do domu starałem się zobaczyć z Islą, aby mu donieść, że Abrahim Mamur nie zginął dzisiaj w nocy od kuli Halefa, lecz żyje jeszcze. Isla siedział właśnie w swoim kantorze, zarzuconym księgami i próbkami towarów. Wiadomością nie zbudował się zbytnio, ale pocieszył się myślą, że może uda nam się przecież złowić żywcem tego człowieka. Co do golarza, oświadczył, że nie żałuje go wcale, że wypędził go, bo został przez niego kilkakrotnie okradziony.
Podczas rozmowy padł mój wzrok kilka razy na otwartą księgę, leżącą przed Islą na stole. Była to księga kont, której treść nic mnie nie obchodziła. Rozmawiając, przewracał młody kupiec obojętnie kartkę za kartką