Wszedł i drzwi zamknął za sobą. Z jego oblicza biło ogromne zadowolenie.
— Czy ma usiąść obok ciebie? — spytał cicho.
— Nie. Połóż mu poduszkę naprzeciw mnie blizko drzwi, ale z największą uprzejmością. Potem przyniesiesz mu fajkę i kawę.
— Czy tobie także kawę?
— Nie; z nim pić nie będę.
Halef otworzył teraz i wpuścił czekającego, wymawiając uniżenie: „Emir pozwala“. Kapitan pozdrowił mnie tylko lekkim ukłonem i zaczął:
— Przychodzę, aby dane ci wczoraj przyrzeczenie...
Powstrzymał się, gdyż szybki ruch ręką z mojej strony nakazał mu w sposób niedwuznaczny milczenie. Uprzejme pozdrowienie uważał za niepotrzebne wobec Franka, zebrała mię więc ochota pokazać mu, że i chrześcijanin może być przyzwyczajonym do szacunku.
Stał jeszcze przy drzwiach. Halef przyniósł poduszkę i położył mu prosto przed nogami, poczem opuścił pokój. Było to istotnie widowisko nielada, jak na obliczu jisbasziego walczyły o lepsze oburzenie, wstyd i zdumienie. Pogodził się jednak z tem, czego nie mógł uniknąć, i usiadł. Dumny muzułmanin zdobył się niewątpliwie z wielką trudnością na tak wielki stopień panowania nad sobą, żeby usiąść przy chrześcijaninie pod drzwiami.
Wobec wschodniego zwyczaju trzymania zawsze w pogotowiu kipiącej wody do kawy, trwało tylko krótki czas, zanim Halef przyniósł filiżankę tego napoju i ogień do fajki. Gość wypił kawę i zapalił fajkę. Halef stał za nim i rozmowa mogła się zacząć.
— Mój synu — zacząłem tonem przyjacielsko-ojcowskim, chociaż słowa te brzmiały zapewne dziwacznie, nie byłem bowiem starszym od niego — mój synu, proszę cię, żebyś sobie zapamiętał, co ci usta moje powiedzą. Gdy się wchodzi do mieszkania bilidżiego[1], po-
- ↑ Człowieka wykształconego.