Strona:Karol May - Z Bagdadu do Stambułu.djvu/481

Ta strona została skorygowana.
—   425   —

sokości około 140 stóp; można więc sobie wyobrazić, jak wyglądały te zwłoki. Omara tam nie było, co poznałem po ubraniach. Jedna ofiara nieszczęśliwego wypadku miała twarz nienaruszoną, poznałem w niej natychmiast owego Aleksandra Kolletisa, który umknął Haddedihnom. Ale kto był ten drugi? Wprost niemożliwem było go poznać. Śmierć miał okropną, jak mi powiedział jeden z sąsiadów, który to widział. Udało mu się mianowicie już podczas spadania uchwycić jedną ręką za dolną część poręczy, ale trzymał się jej zaledwie minutę, a potem runął.
Mimowolnie rzuciłem okiem na jego ręce. Ach! na poprzek ręki cięcie; była to pewnie ta, którą się chwycił poręczy. Potem nie spadł, lecz go strącono. Gdzie był Omar?
Przecisnąłem się przez tłum i wszedłem do wieży. Bakszysz ułatwił mi wyjście na nią. Przebiegłem po kamiennych schodach pięć najniższych pięter, potem trzy piętra schodów drewnianych aż do znajdującej się tam kawiarni. Był tylko sam kawedżi bez gości. Aż dotąd prowadziło 144 stopni. Przeszedłem jeszcze czterdzieści pięć aż do dzwonnicy, krytej na dole blachą i bardzo spadzistej. Stąd wydostałem się na galeryę. Przeszukałem ją dokoła i znalazłem na tej stronie, po której na dole leżeli zabici, kilka kropli krwi. Widocznie, zanim spadli, odbyła się walka. Walka na tej wysokości, na gładkim, spadzistym gruncie, i to jednego przeciwko dwom, jak przypuszczałem. To było straszne!
Zszedłem, nie zatrzymując się w kawiarni, na dół i pobiegłem do domu. Pierwszym, który spotkał mnie w selamliku był Jakób Afarah. Twarz jego jaśniała radością; uścisnął mnie i zawołał:
— Emirze, ciesz się wraz ze mną; odzyskałem moje klejnoty!
— Niepodobna! — odparłem.
— A jednak prawda!
— Jak je dostałeś?
— Przyniósł je twój przyjaciel Omar.